Wieś Raczkowo to kilkanaście domów ustawionych w szeregu po obu stronach drogi. Od dekad liczba mieszkańców nad Małą Wełną wahała się od stu do stu kilkudziesięciu osób. Wszyscy się tu znają, wiedzą o sobie wszystko. Wiedzieli też, że młodszego z synów państwa K. pociągają dziewczynki nie starsze niż 11-letnie.
„Mama kazała nam się nam położyć na łóżku i Roman nam lizał, no wiesz co… A jak nie chciałam i płakałam, to mnie biła i krew mi z nosa leciała. Jak to komuś zgłoszę, to nas do domu dziecka zabiorą”.
Mieszkańcy wsi długo krążyli wokół parterowego budynku usiłując dojrzeć, co dzieje się w probostwie. W małym, bielonym pokoju panował półmrok, ledwo można było dostrzec zarys łóżka, drewnianego krzesła i stołu nakrytego obrusem z równo ustawionym dewocjonaliami. Na dywanie, poniżej metalowego krzyża, głową przy ścianie leżała czarna postać.
– Halo? Halo? Zenek, czy to ty? Zenek, wróć do domu – prosiła zbudzona ze snu staruszka. Po drugiej stronie nikt nie odpowiadał. Głuche telefony dzwoniły nocami przez kilka lat, ale matka nie doczekała się powrotu syna. Dziś już go nie wypatruje. Zenona Prokopiaka nie widział nikt od ponad 12 lat.
W wolnych chwilach od ukrywania się przed komornikiem Rafał dużo pił oraz wypisywał do kobiet i młodych dziewczyn. W 2013 roku odezwał się do 14-letniej Weroniki z Lublina. Przedstawił się jako student, ratownik medyczny oraz majętny żołnierz, który niedawno wrócił z zagranicznej misji.
Pierwsze podejrzenia, że w Białej Podlaskiej może działać grupa pseudosatanistów, pojawiły się w 1996 roku. Początkowo mundurowi nie traktowali sprawy poważnie, dopiero, gdy w dniach 13 lutego oraz marca 1997 roku powiesiło się dwóch młodych ludzi. Policja wszczęła dochodzenie, które wykazało, że 13 kwietnia zginąć może następny nastolatek.
Złość na ojca i żal wobec dobierającego się do niej kolegi wzmagały się pod wpływem substancji odurzających. Wzburzona psychicznie 18-latka zboczyła z trasy, a na swojej drodze spotkała Wiesława P.
Na krótko przystrzyżonej trawie, zawinięta w śpiwór leżała Małgorzata. Zdawało się, że twardo śpi. Dopiero z bliska jeden z koniuszych dostrzegł kałużę krwi. Kilka metrów dalej leżał zawinięty w foliowy worek myśliwski nóż.
W pomieszczeniu stała tylko wanna po brzegi wypełniona miękkim jeszcze spoiwem i oparta o nią ociekająca krwią piła łańcuchowa. Kobieta opowiedziała, że musiała obciąć mu tylko nogi, które wystawały poza prowizoryczną trumnę. Rozkawałkowane zwłoki przed zabetonowaniem zalała chemicznym roztworem.
Wacław nie mógł się skupić na ekranie telewizora. Jego wzrok zawiesił się na pasku od szlafroka, który leżał na blacie pomiędzy nim, a kobietą. Długo fantazjował, by zacisnąć jej materiał na szyi i zgwałcić.