POLSKIE PATO

Złe kobiety

Pod koniec lat 90. niewyróżniająca się kobieta po czterdziestce postanowiła odmienić swoje życie. Florentyna N. – z wykształcenia technik chemik, z zawodu laborantka w tarnowskich zakładach azotowych, a po pracy matka i żona. Miała męża jakich wielu na polskich wsiach – za kołnierz nie wylewał i rękę miał ciężką. Okładał ją pięściami, złamał nos i rozciął łuk brwiowy, ta jednak tkwiła przy nim, aż do 1998 roku, gdy złożyła papiery rozwodowe, spakowała walizkę i ruszyła przed siebie. By zrzucić swoją dotychczasowa skórę, zerwała kontakty z córką i wiekowymi już rodzicami oraz znajomymi. W Katowicach imała się różnych zajęć – pracowała w sklepie i dworcowym barze, opiekowała się dziećmi i osobami starszymi. Oprócz tego, pod pseudonimem „Nina” świadczyła usługi seksualne. Nie stroniła od towarzystwa ludzi z marginesu społecznego, pomieszkiwała na melinach. Na dłużej zatrzymała się u jednego z miejscowych pijaków, z którym się związała i który niejednokrotnie podnosił na nią rękę. Tam też poznała Tomka. 18-latek od kilku miesięcy włóczył się po śląskich ulicach, spał na śmietnikach, aż przypadkowo poznany menel przygarnął go pod swój dach. Chłopak w zamian za kąt chodził po alkohol do podejrzanych spelun. Pomiędzy nowym lokatorem, a o 25 lat starszą kobietą wywiązała się dziwna relacja – stali się kochankami, parą, a zarazem Florentyna mu matkowała. Gdy pierwszy raz pojechali razem do jego rodzinnego Jaworzna, krewni młodego mężczyzny nie byli zachwyceni faktem, że kocha on kobietę w wieku swojej matki. Z czasem jednak, widząc zaangażowanie chłopaka, zaakceptowali Florentynę. Ta zaś, mimo związku z Tomkiem, nie zrezygnowała z prostytucji. Partner godził się z jej życiowymi wyborami, a ona sama nie uznawała sprzeciwów. Para pomieszkiwała razem aż do 2002 roku, do czasu gdy 46-latka postanowiła zakończyć ich dotychczas zażyłą relację. Powodem był inny mężczyzna.

Florentyna N.


Stanisław W. był spokojnym i cichym człowiekiem, raczej ciamajdowatym i można by stwierdzić, że niezbyt dobrze radził sobie w życiu. Większość czasu spędzał w domu na peryferyjnej bielskiej dzielnicy Lipnik, gdzie mieszkał wraz ze swoim ojcem. Mężczyźni utrzymywali się z rolnictwa i renty starszego z nich. Mimo majątku w postaci domu z działką oraz 2,5 hektara ziemi w atrakcyjnej lokalizacji, żyli skromnie. Stanisław co jakiś czas wyjeżdżał do Cieszyna po czeski alkohol, którym handlował w rodzinnym Bielsku-Białej. Sam był abstynentem. Aby przywieźć kilka butelek wódki, jechał najpierw autobusem, potem pociągiem, następnie kilka kilometrów pokonywał pieszo, co w sumie zajmowało mu cały dzień. Bywał też w Katowicach, gdzie regularnie odwiedzał ciotkę. Właśnie tam pod koniec lat 90., w dworcowym barze szybkiej obsługi poznał o trzy lata starszą od siebie Florentynę. Nie domyślał się, czym trudni się po pracy w knajpce, a ciotce chwalił się, że spotyka się z wykształconą kobietą po technikum chemicznym. Mężczyzna szybko się zauroczył.

Florentyna porzuciła Tomka oraz swój złej renomy zawód i wyjechała z Katowic, by zamieszkać ze Stanisławem.

Nowa lokatorka została szybko zameldowana w domu przy ulicy Polnej i wraz ze swoim partnerem planowała ślub. Plany jednak trzeba było odłożyć na później, bo na początku marca 2003 roku niedoszły teść Florentyny niespodziewanie zmarł.

…zmarłego żegna syn wraz z synową

– kazała napisać Florentyna na klepsydrze 82-latka, a Stanisław jak zawsze posłusznie wykonał jej polecenie. Z czasem pogrążony w żałobie mężczyzna zaczął jednak wątpić w dobre intencje narzeczonej, podejrzewał nawet, że otruła jego ojca.



Ona chce tylko moich pieniędzy


– żalił się ciotce, gdy jego partnerka coraz bardziej naciskała, by sprzedał swoją część działki.



Wygoń ją z domu, bo cię zamknie w komórce, zabije i zakopie


– ostrzegała starsza kobieta.

W końcu Stanisław zorientował się, że konkubina zdradza go ze swoim dawnym partnerem, Tomaszem, który pod jego nieobecność przyjeżdżał do ich domu. Zagroził, że jeżeli kobieta nie zakończy romansu, będzie musiała się wyprowadzić. Ta jednak nic sobie z tego nie robiła i regularnie uprawiała seks z młodszym kochankiem. Dawała mu też znaczne sumy pieniędzy należących do W. Zamiast Florentyny, latem 2003 roku z pola widzenia mieszkańców Lipnika zniknął nagle Stanisław. Na pytania sąsiadów narzeczona 44-latka odpowiadała, że wyjechał do pracy do Niemiec.

Stanisław W.


Na początku sierpnia daleka krewna W., radna Barbara Waluś zauważyła, że mężczyzna po raz pierwszy nie zapłacił raty w KRUS, a poza tym od dawna nie widziała go w okolicy. Zaczęła rozpytywać sąsiadów, którzy zgodnie powtarzali wersję Florentyny – Stasiek wyjechał na saksy. Kobieta zdziwiła się nieco, jednak nie podejrzewała, że mogło stać się coś złego. W tym samym miesiącu Florentyna usiłowała sprzedać jedną z działek konkubenta, którego przed potencjalnym kupcem udawał nieustalony wtedy mężczyzna. Niedoszły nabywca ziemi wiedział, jak wygląda prawdziwy właściciel gruntu, dlatego nie dał się nabrać krętaczom i zgłosił próbę oszustwa na policję. Służby dopiero wtedy dowiedziały się, że W. dawno nikt nie widział i jakoby wyjechał za granicę. Według Florentyny, pod dokumentem dotyczącym sprzedaży działki podpisał się on osobiście i przyjechał do kraju właśnie w tym celu. Miał być w Polsce tylko jeden dzień, bo śpieszył się na budowę w Niemczech, dał więc swojej konkubinie pełnomocnictwo do sprzedaży części jego ojcowizny. Za uzyskane pieniądze mieli wspólnie urządzić się na obczyźnie. W opowieść Florentyny nie uwierzył sąsiad Stanisława, który wcześniej pożyczył od niego drabinę.



Gdyby Stasiek wrócił


– mówił



Zaraz by się upomniał o nią. On bardzo pilnował swego.


Ekspertyza grafologiczna potwierdziła podejrzenia mężczyzny i wykazała, że podpis nie należał do W. Za próbę oszustwa Florentyna trafiła na półtora roku do więzienia. Organy ścigania z góry przyjęły wersję, że Stanisław faktycznie wyjechał i nie prowadziły poszukiwań. Tygodnie mijały, a mężczyzna nie pojawił się na mszy w intencji swojego ojca, nie ustroił też grobu rodziców na 1 listopada. W małym Lipniku, w którym mieszkał od urodzenia, coraz bardziej huczało od plotek. Zaniepokojona Barbara Waluś 21 grudnia udała się z wizytą do Katowic, by odwiedzić ciotkę mężczyzny. Staruszka przyznała, że nie widziała go od lipca, mimo że wcześniej bywał u niej regularnie. Wspomniała też, że na ostatnim spotkaniu żalił się na swoją narzeczoną i miał co do niej niepokojące podejrzenia. Już następnego dnia 55-letnia radna poinformowała policję o zaginięciu kuzyna i o swoich podejrzeniach dotyczących zamordowania go przez partnerkę. Florentyna wciąż mieszkała w domu przy ulicy Polnej, do którego wróciła po wyjściu na wolność.

Dom Stanisława W., w którym zamieszkała Florentyna; czerwiec 2013 r.

Niedługo po zniknięciu W. Tomasz na półtora roku trafił do więzienia za kradzież samochodu. Po odbyciu kary ułożył sobie życie już bez Florentyny. Ożenił się i wraz z małżonką wyjechał na Podkarpacie, gdzie urodziły mu się dzieci. Jego dawna kochanka także ponownie się związała – dwanaście lat młodszy od Florentyny Bronisław, podobnie jak zaginiony Stanisław, miał podmiejskie gospodarstwo po rodzicach. Podzielił je na kilkanaście działek budowlanych, na które już czekali inwestorzy z Bielska-Białej. Mężczyzna pomieszkiwał z partnerką w domu przy ulicy Polnej, co nie podobało się Barbarze Waluś, która niezależnie od działań policji szukała dowodów na winę kobiety. Mundurowi do tej pory niewiele wskórali w tej sprawie, nie do końca wierzyli też w to, że mogło dojść do morderstwa. Waluś wysyłała do nich liczne pisma, z czasem zaczęła też wystukiwać na swojej starej maszynie do pisania wnioski do wyższych instancji – komendanta głównego policji, ministrów sprawiedliwości i spraw wewnętrznych. Śledziła Florentynę, dopytywała o nią sąsiadów, fotografowała ją i odwiedzających dom ludzi. Zebrane dowody dostarczała policji. W końcu utworzono specjalną grupę śledczą, która zajęła się sprawą zaginięcia Stanisława. Do poszukiwań włączył się również Interpol, który z czasem wykluczył wyjazd 44-latka za granicę. Florentyna wciąż uparcie twierdziła, że jej były narzeczony pracuje w Niemczech, podała nawet, że pracę załatwił mu jej brat. Po rozmowie z nim okazało się, że mężczyzna nie znał nawet konkubenta siostry, a sam pracuje w tarnowskich azotach i nigdy nie wyjeżdżał za chlebem. Śledczy jednak wciąż nie mieli podstaw do zatrzymania kobiety.

Florentyna N.,; zdjęcie z ukrycia wykonane przez Barbarę Waluś

Policjanci zwrócili się o pomoc do jasnowidza i bioenergoterapeuty, po wskazaniach których przeszukali kilka miejsc, jednak bezskutecznie. Śledczy latami obserwowali podejrzanych i gromadzili dowody na winę Florentyny i jej byłego kochanka, aż w 2011 roku antyterroryści z Rzeszowa i Katowic zatrzymali Tomasza w jednej z miejscowości pod Krosnem. W sieci znalazłam kilka wersji na temat powodów aresztowania mężczyzny. Jedna z nich mówi, że antyterroryści zostali skierowani do realizacji ze względu na podejrzenia, że 30-latek przetrzymuje materiały wybuchowe z czasów II wojny światowej. Doniesienia ponoć okazały się prawdą. Przeczytałam też, że Tomasz chciał sprzedać jedną z działek należącą do zaginionego Stanisława. Ostatnia wersja mówi, że przyznał się komuś do zamordowania W., a w jednym z artykułów autorka opisała nawet, że potencjalnym kupcem ziemi miał być policjant pod przykrywką, a rzecz działa się na Dolnym Śląsku. Jedno jest pewne – po zatrzymaniu, mężczyzna opowiedział śledczym swoją wersję wydarzeń z lata 2003 roku.

. . .

31 lipca 2003 roku Tomasz, po wcześniejszym umówieniu się z Florentyną, przyjechał do Lipnika. Kobieta kilka dni wcześniej przedstawiła mu swój plan zamordowania Stanisława, by zająć jego dom przez zasiedzenie i sprzedać działki. Mimo że nie byli małżeństwem i Florentyna nie miała praw do jego ziemi, a w najlepszym wypadku zasiedziały dom stałby się jej własnością dopiero po upływie ponad dwudziestu lat, plan najwyraźniej wydawał jej się realny.



Ja byłem tutaj schowany


– pokazywał Tomasz podczas późniejszego eksperymentu procesowego w domu przy ulicy Polnej.



A w kuchni… Nina próbowała…Powiedziała, że dosypała coś do zupy i próbowała gościa otruć.


Trucizna nie zadziałała jednak tak, jak spodziewała się tego laborantka.



Usłyszałem takie tępe uderzenie i ona krzyczała do mnie, żebym przyszedł.


Tomasz wbiegł z dobudówki do korytarza. Stanisław słaniał się już na nogach, opierał o ścianę i zszokowany krzyczał do narzeczonej:



Co ty robisz?!


Florentyna ponownie się zamachnęła i uderzyła go w głowę metalowym narzędziem. Zamroczonego gospodarza Tomasz złapał i próbował uderzyć, 44-latek jednak wciąż się bronił. W końcu osunął się na schody. Młody mężczyzna wciąż stał za nim, ściskając umierającemu krtań.



Czułem, że ten człowiek się już nie rusza. Nina powiedziała, żebym go puścił, że on już nie żyje


– mówił.

Ciało mężczyzny przenieśli do piwnicy. Florentyna wzięła dwie łopaty, jednak posadzka okazała się zbyt twarda, by wykopać grób. Przeciągnęli ciało do garażu, a dalszych wydarzeń z tego dnia Tomasz już nie pamiętał. Jego dalsza opowieść ciągnie się dopiero od następnego ranka. Wtedy Florentyna przyniosła butelkę wódki i kazała mu pić.



Musimy pociąć ciało


– oznajmiła przy kieliszku.

Chłopak odmówił. Kazała więc przynieść mu cement i pomóc przenieść martwego mężczyznę z powrotem do piwnicy, gdzie wrzucili go do stojącej tam metalowej wanny. Mężczyzna przytaszczył około pięciu worków szarego proszku, resztą miała zająć się Florentyna. Następnego dnia pokazała wspólnikowi swoje dzieło – po Stanisławie nie było ani śladu. W pomieszczeniu stała tylko wanna po brzegi wypełniona miękkim jeszcze spoiwem i oparta o nią ociekająca krwią piła łańcuchowa. Kobieta opowiedziała, że musiała obciąć mu tylko nogi, które wystawały poza prowizoryczną trumnę. Rozkawałkowane zwłoki przed zabetonowaniem zalała chemicznym roztworem, w skład którego wchodziłoa m.in. szkło wodne i wapno. Według innych źródeł była to mieszanina wapna, lepiku, cementu i kwasu krzemowego.



Co dalej?


– zapytał Tomasz.

Florentyna odparła, że teraz musi zostać tak jak jest, a gdy przyjdzie zima, spali wszystko w piecu. Według ustaleń śledczych, pozostałości po Stanisławie miały być w końcu umieszczone w workach i zakopane pod budującą się autostradą. Tomasz miał wywieźć je skradzionym autem. Po morderstwie Florentyna podarowała młodszemu kochankowi rzeczy po W. – kosiarkę, aparat i inne sprzęty.

Po złożeniu obszernych wyjaśnień przez Tomasza, 21 września 2011 roku Florentyna została zatrzymana. Tego dnia kobieta wraz ze swoim partnerem wróciła z wczasów w Sopocie. Gdy rankiem wysiadła z auta przy domu na ulicy Polnej, antyterroryści zakuli ją w kajdanki. Nieświadomy przeszłości ukochanej i zszokowany Bronisław został przewieziony do prokuratury, a po przesłuchaniu wypuszczony na wolność.

. . .

Florentyna nie przyznała się do zarzucanych jej czynów. Uważała, że Stanisław ją porzucił, wyjeżdżając za granicę, a Tomasz mści się na niej, bo dawno temu odrzuciła jego miłość. Sąd uznał jednak zeznania mężczyzny za wiarygodne ze względu na to, że opowiadając o morderstwie, sprowadził odpowiedzialność karną także na siebie. Zeznania Tomasza oraz badania kryminologiczne stanowiły podstawę do sporządzenia aktu oskarżenia przeciwko Florentynie. Po przeprowadzeniu bardzo szczegółowego postępowania i zebraniu wielu dowodów, śledczy byli pewni, że mimo nie odnalezienia zwłok, Stanisław W. został zamordowany.

Po 11 latach od zaginięcia mężczyzny, w Sądzie Okręgowym w Bielsku-Białej rozpoczął się proces. Była to pierwsza w historii tej placówki rozprawa dotycząca morderstwa bez odnalezienia ciała. Śledztwo było poszlakowe, a dowody opierały się głównie o badania kryminologiczne i zeznania Tomasza. Na polecenie prokuratora część świadków zeznawała incognito. Barbara Waluś, która zdaniem sądu nie była osobą poszkodowaną, nie dostała statusu oskarżyciela posiłkowego, występowała w procesie w charakterze świadka.

Florentyna N. i Tomasz K. w sądzie; screen z programu „Uwaga!”


Wyrok zapadł 10 lutego 2014 roku.



Chciałem tylko przeprosić za to, co zrobiłem. Przeprosić rodzinę Stanisława W. oraz swoją żonę i dzieci, bo teraz to oni ponoszą konsekwencje mojego czynu. Przepraszam

– powiedział przed ogłoszeniem wyroku Tomasz.

Florentyna, która uparcie nie przyznawała się do winy, stwierdziła, że w całości podtrzymuje to, co w mowie końcowej powiedział jej obrońca.


Jest mi tylko przykro, że naraziłam na taki stres moją córkę i mojego tatę

– ucięła.

Sąd skazał 58-latkę na 25 lat pozbawienia wolności z możliwością ubiegania się o przedterminowe zwolnienie po odbyciu 20 lat kary.


To osoba zdemoralizowana, której resocjalizacja jest wątpliwa

– ocenił sędzia, który nie znalazł żadnych okoliczności łagodzących i uznał, że zbrodnia była szczegółowo zaplanowana.

33-letni Tomasz K. ze względu na współpracę z organami ścigania, dzięki której można było rozwikłać tę sprawę, za pomocnictwo w morderstwie został skazany na karę 10 lat pozbawiania wolności.

Na rok więzienia Sąd skazał także Bogusława F., który u notariusza podawał się za W., gdy miesiąc po jego śmierci Florentyna sfałszowała dokumenty, by sprzedać działkę.

Barbara Waluś uznała wyrok za sprawiedliwy i satysfakcjonujący.

. . .



Przychodziłem do domu i było czysto – było wyprane, było posprzątane

– zachwalał Florentynę Bronisław w 2018 roku w jednym z odcinków „Opowiem ci o zbrodni”, w którym przedstawiono sprawę morderstwa w Lipniku.



Pieniądze były wspólne

– kontynuował.



Ani złotówka mi nigdy nie zginęła, nigdy.

Mężczyzna wciąż nie wierzył w winę swojej partnerki i w to, że mogłaby być zdolna do czynów, za które skazał ją sąd. By bronić ukochanej, sprzedał kawałek ojcowizny i wszystko wydał na adwokatów. Zapewniał, że wciąż ją kocha, a lata spędzone z nią były najpiękniejszym okresem w jego życiu. Jeszcze przed jej aresztowaniem, para zdążyła się zaręczyć, a Bronisław kupił Florentyny samochód i upoważnił ją do odebrania polisy na wypadek jego śmierci.

Bronisław Z., screen z programu „Opowiem ci o zbrodni”


Mimo zapewnień o wielkiej miłości, Bronisław jeszcze przed aresztowaniem narzeczonej korzystał z usług pań lekkich obyczajów. Tak też w 2010 roku poznał o dwadzieścia lat młodszą od siebie Annę Ś.



Poszedłem do tej agencji, żeby odreagować

– tłumaczył się już po zapadnięciu wyroku w sprawie Florentyny.



Więcej jak zabawy to chciałem porozmawiać. A ona dobrze słuchała i mówi: „A, ty jesteś Bronek, ja cię pamiętam”.

Okazało się, że oboje pochodzą z Międzyrzecza Górnego, małej miejscowości pod Bielskiem-Białą. Zaczęli się spotykać, a mężczyzna łożył spore sumy pieniędzy na młodą kochankę. Od lipca 2010 r. dawał jej „pożyczki”, gdy tylko go o to prosiła. Po kilku miesiącach znajomości Anna oświadczyła, że ma raka i potrzebuje pieniędzy na leczenie. Zatroskany Bronisław udzielał jej następnych „pożyczek”, nawet gdy ich sumy znacznie wzrosły, a przypadek 25-latki okazał się beznadziejny i musiała szukać pomocy w zagranicznych klinikach. Para kontaktowała się tylko telefonicznie, aż pewnej nocy Anna zadzwoniła po raz ostatni.



Dziękuję

– wymamrotała do słuchawki, zanim połączenie zostało zerwane.

Po kwadransie do Bronisława zadzwoniła przyjaciółka Anny, by przekazać mu, że wykorzystanie eksperymentalnego leku nie pomogło i dziewczyna zmarła w klinice w Chicago. Jakiś czas po rozmowie Monika Z. zjawiła się u niego, by prosić o zapłacenie reszty rachunków, które nagromadziły się po wizycie zmarłej w Stanach oraz na sprowadzenie jej zwłok do Polski. Pogrążony w rozpaczy mężczyzna wykonał wszystkie zlecone przelewy. Monika pocieszała go w tej trudnej dla niego chwili, aż przywiązał się do niej tak bardzo, że zostali parą.

Pewnego dnia do drzwi Bronisława zapukała kobieta, która przedstawiła się jako ciotka zmarłej Anny. Niejaka Dagmara twierdziła, że gdy jej chora siostrzenica leczyła się w jednej z klinik w Poznaniu, ona w tym czasie w prywatnych gabinetach lekarskich konsultowała diagnozy o stanie zdrowia krewnej. Anna za życia miała jej obiecać, że koszty z tym związane pokryje jej ukochany. Bronisław nie prosił o paragony, poszedł do banku i wypłacił kilkadziesiąt tysięcy złotych, które przekazał Dagmarze.

W 2013 roku na Bronisława spadła następna straszna wiadomość – u Moniki także wykryto nowotwór. Kobieta rzekomo pojechała leczyć się do kliniki w Monachium, gdzie jej pobyt sponsorował Bronisław. Po tygodniu mężczyzna otrzymał wiadomość, że dziewczyna zmarła. Zrozpaczony, nawet nie zapytał o adres jej rodziców mieszkających w innej części Polski.

Po pewnym czasie zaczął szukać grobu Anny, jednak bezskutecznie. Skontaktował się więc z jej wujkiem, który zdziwiony oświadczył, że dziewczyna żyje i ma się dobrze – wyprowadziła się do Katowic, wyszła za mąż i otworzyła kwiaciarnię. Monika także była cała i zdrowa, mieszkała gdzieś na północy kraju. Upokorzony Bronisław skontaktował się z oszustkami i zaproponował polubowne rozwiązanie. Anna napisała oświadczenie, że zwróci przywłaszczone pieniądze w kwocie 350 tysięcy złotych w ustalonych ratach, a Monika Z., która wyłudziła ponad 100 tysięcy, także zobowiązała się do zwrotu. Jednak cała wyłudzona kwota mogła oscylować w granicach 400-500 tysięcy złotych, co przez to, że pieniądze były też wręczane w gotówce, nie było do dokładnego ustalenia i udowodnienia. Kobiety jednak nie zwróciły niczego ze skradzionych pieniędzy, więc Bronisław wszedł na drogę sądową. Podczas przesłuchania Anna kilkukrotnie zmieniała swoją wersję wydarzeń, ale ostatecznie przyznała się do winy. Wyszło na jaw także, że to ona udawała ciotkę Dagmarę. Gdy zdumiony prokurator zapytał poszkodowanego, jak mógł nie poznać swojej byłej partnerki, ten wyjaśnił, że faktycznie przyszło mu na myśl, że jest podobna do Anny, jednak nie przyglądał się jej zbytnio, bo twarz miała zakrytą czarnymi, długimi włosami. Nie miał czasu na zastanowienie, bo kobieta bardzo śpieszyła się na pociąg.

W 2016 roku zapadł prawomocny wyrok – Sąd nakazał kobietom zwrot pieniędzy i skazał Annę Ś. na 3,5 roku więzienia, a Monikę Z. na 2 lata. Do 2018 roku poszkodowany odzyskał tylko 5 tysięcy złotych, a Anna ze względu na zagrożoną ciążę nie trafiła za kratki. Po porodzie ponownie zaszła w ciążę, która w opinii powołanego biegłego także okazała się zagrożona.



Sąd może odroczyć wykonanie kary skazanemu, jeżeli przemawiają za tym okoliczności, które skutkowałyby jakimiś ciężkimi konsekwencjami dla niego bądź jego najbliższej rodziny

– tłumaczył Jarosław Sablik z Sądu Okręgowego w Bielsku-Białej.



W tej sprawie zachodzą takie okoliczności, zweryfikowane obszerną dokumentacją medyczną, już nie pochodzącą z jakichś fikcyjnych opowiadań, tylko pochodzącą z rzeczywistych przychodni zawierającą rzeczywiste badania medyczne.

Monika Z. od stycznia 2017 roku trafiła do więzienia, a o Annie Ś. nie znalazłam żadnych dalszych informacji. Sąd odroczył wykonanie jej kary do 31 grudnia 2017 r., jednak w stosunku do skazanej kobiety ciężarnej, sąd może odroczyć wykonanie kary do 3 lat po urodzeniu dziecka.

Po utraceniu wszystkich oszczędności oraz pieniędzy z ojcowizny, Bronisław znalazł się w trudnej sytuacji finansowej. Podczas gdy Anna za jego majątek założyła firmę, wyprawiła huczne wesele i zwiedzała Egipt, on uległ wypadkowi, przez który nie mógł wrócić pracy. Utrzymywał się z niewielkiej renty i mieszkał w wynajmowanym pokoju w Bielsku-Białej.

. . .

W 2018 roku po emisji programu „Opowiem ci o zbrodni”, Florentyna N. poprzez Bronisława skontaktowała się twórcami. Kobieta wciąż upiera się przy swojej niewinności i chciała w mediach przedstawić swoją wersję wydarzeń. Wojciech Chmielarz, autor odcinka poświęconego jej sprawie, wraz z ekipą z telewizji Crime + Investigation Polsat udał się do Zakładu Karnego w Krzywańcu, gdzie po wcześniejszym przygotowaniu przez najsłynniejszego polskiego profilera, Jana Gołębiowskiego, przeprowadził rozmowę ze skazaną. „Nina” nie zgadza się z wersją śledczych, uważa się za niewinną i podważa wszelkie dowody.

• • •

Do napisania powyższego tekstu korzystałam z rozdziału „Portret kobiety nad brzegiem morza” autorstwa Wojciecha Chmielarza z książki „Opowiem ci o zbrodni” oraz odcinka 2 z pierwszego sezonu programu o tym samym tytule. Informacje z prasy, które zawarłam w tym tekście, pochodzą stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd i stąd.