Wieś Raczkowo to kilkanaście domów ustawionych w szeregu po obu stronach drogi. Od dekad liczba mieszkańców nad Małą Wełną wahała się od stu do stu kilkudziesięciu osób. Wszyscy się tu znają, wiedzą o sobie wszystko. Wiedzieli też, że młodszego z synów państwa K. pociągają dziewczynki nie starsze niż 11-letnie.
„Mama kazała nam się nam położyć na łóżku i Roman nam lizał, no wiesz co… A jak nie chciałam i płakałam, to mnie biła i krew mi z nosa leciała. Jak to komuś zgłoszę, to nas do domu dziecka zabiorą”.
Mieszkańcy wsi długo krążyli wokół parterowego budynku usiłując dojrzeć, co dzieje się w probostwie. W małym, bielonym pokoju panował półmrok, ledwo można było dostrzec zarys łóżka, drewnianego krzesła i stołu nakrytego obrusem z równo ustawionym dewocjonaliami. Na dywanie, poniżej metalowego krzyża, głową przy ścianie leżała czarna postać.
– Halo? Halo? Zenek, czy to ty? Zenek, wróć do domu – prosiła zbudzona ze snu staruszka. Po drugiej stronie nikt nie odpowiadał. Głuche telefony dzwoniły nocami przez kilka lat, ale matka nie doczekała się powrotu syna. Dziś już go nie wypatruje. Zenona Prokopiaka nie widział nikt od ponad 12 lat.