„Mama kazała nam się nam położyć na łóżku i Roman nam lizał, no wiesz co… A jak nie chciałam i płakałam, to mnie biła i krew mi z nosa leciała. Jak to komuś zgłoszę, to nas do domu dziecka zabiorą”.
Mieszkańcy wsi długo krążyli wokół parterowego budynku usiłując dojrzeć, co dzieje się w probostwie. W małym, bielonym pokoju panował półmrok, ledwo można było dostrzec zarys łóżka, drewnianego krzesła i stołu nakrytego obrusem z równo ustawionym dewocjonaliami. Na dywanie, poniżej metalowego krzyża, głową przy ścianie leżała czarna postać.