Bialscy sataniści i samobójcy
Satanizm to termin obejmujący wiele systemów religijnych, wierzeń oraz praktyk będących alternatywą do myśli chrześcijańskiej. Istniejący od blisko 55 lat Kościół Szatana opiera się na myśli filozoficznej jego założyciela, Antona Szandora LaVeya. Satanizm LaVeyański stawia człowieka na pierwszym miejscu i na próżno doszukiwać się w nim stereotypowych rytualnych mordów, picia krwi czy jedzenia kotów. W latach 90. błędne rozumienie satanizmu jako kultu diabła doprowadziło do społecznego lęku i powstawania grup młodzieży naśladujących zasłyszane miejskie legendy o tajemniczych obrzędach. Młodzi pseudosataniści dopuszczali się aktów wandalizmu na obiektach kultów religijnych, a nawet rytualnych morderstw, jak w 1999 roku w Rudzie Śląskiej, gdzie dwóch mężczyzn zadźgało swoich nastoletnich znajomych. Biała Podlaska także nie była wolna od młodzieży zafascynowanej mrocznymi praktykami.
Pierwsze podejrzenia, że w stolicy województwa bialskopodlaskiego może działać grupa pseudosatanistów, pojawiły się w 1996 roku. Do policjantów dochodziły sygnały o zdemolowanych nagrobkach, poodwracanych cmentarnych krzyżach czy kradzieży ludzkich szczątków. Początkowo mundurowi nie traktowali sprawy poważnie, raczej jako wybryki ubierających się na czarno młodych ludzi obcesowo obnoszących się ze swoją innością. Pseudosatanizm został uznany za realny problem dopiero, gdy w dniach 13 lutego oraz marca 1997 roku powiesiło się dwóch młodych ludzi. Policja wszczęła dochodzenie, które wykazało, że 13 kwietnia zginąć może następny nastolatek.
„Boska Komedia” i tanie wino
Mariusz i Piotrek zaprzyjaźnili się od pierwszego spotkania. Po każdym łyku słodkawo-siarkowego napoju rozmowa zdawała się coraz ciekawsza i nieprawdopodobnie swobodna – jakby znali się całe życie. Szybko zaczęli spędzać ze sobą bardzo dużo czasu: jeździli na heavymetalowe koncerty, organizowali ogniska pod miastem i wagarowali, popijając tanie wino na skwerku przy Placu Wolności. Łączyło ich nie tylko zamiłowanie do cięższych brzmień, zainteresowanie rysunkiem, duchowością i demonologią, ale także trudne sytuacje rodzinne. Gdy pijana matka Mariusza wyrzucała go z domu, chłopak nocami uciekał do przyjaciela, a z czasem zaczął bywać u niego prawie codziennie. U Piotrka w mieszkaniu zwykle nie było nikogo. Jego rodzicielka wpadała w cug i znikała bez śladu na kilka dni. Gdy trafiła do więzienia, nastolatek przeprowadził się do ojca, gdzie wcale nie było lepiej – musiał pilnować, czy szemrane towarzystwo od kieliszka, które rodzic regularnie sprowadzał, znów nie okradnie ich z i tak już skromnego dobytku. Od VI klasy podstawówki wychowywał się sam, nikt zbytnio nie interesował się jego losem i tak jak jego przyjaciel, często chodził głodny. Zdarzało się, że kradł ze sklepów jedzenie i kawę.
Mariusz był bardzo podekscytowany, gdy poznał o ponad 6 lat starszego Krzyśka. Dużo o nim słyszał – wiele miejskich legend, prawd, półprawd. Młody mężczyzna jako jeden z pierwszych w Białej Podlaskiej zaczął interesować się muzyką z nurtu metalu i towarzyszącej jej otoczce mroku, okultyzmu i satanizmu. Ubrany na czarno wysoki młodzieniec imponował młodszym kolegom, którzy doszukiwali się w nim wzoru buntu i przedstawiciela nowej subkultury, które w latach 90. były ważnym elementem zaspokajającym młodzieńczą potrzebę identyfikowania się z jakąś grupą – najchętniej szokującą starsze pokolenie i inną niż wszystkie znane do tej pory. Dwudziestokilkuletni Krzysiek wraz z kolegami podśmiewał się z nastolatków, nazywając ich “sportowymi”, czyli tymi, którzy ganiają do sklepu po wino dla starszych, oraz “narybkiem”, podkreślając ich nikły poziom wiedzy o muzyce, wokół której wszystko się kręciło. W fascynacji metalem nie liczył się wiek, tylko wiedza o ulubionych kapelach i zamiłowanie do koncertów, z których Biała Podlaska XX wieku poniekąd słynęła. Do grupy lokalnych metalowców należało kilkunastu młodych ludzi, głównie uczniów z okolicznych szkół średnich i paru dwudziestokilkulatków. Krzyśka, Piotrka, Mariusza i innych wyróżniały długie włosy i mroczny image: nosili wąskie spodnie lub bojówki oraz ciężkie, wojskowe buty. Grupa ubranych na czarno młodych ludzi przesiadywała najczęściej na Placu Wolności, który w tamtych latach był gęsto okryty roślinnością. Spotkać ich można było także w Parku Radziwiłłowskim, który nie przypominał tego dzisiejszego z równo przystrzyżonymi żywopłotami i ścieżkami z kostki brukowej. W 1997 roku lokalna gazeta opisywała park przy ulicy Warszawskiej jako „pojedyncze, wysokie drzewa, pomiędzy nimi zaniedbane alejki, połamane ławki. Dalej kilkumetrowa górka i porośnięte krzakami nieużywane od lat boisko”. Właśnie tam przy wódce z mety, tanim winie lub skręcie toczyli długie dysputy o muzyce, trudach młodzieńczego życia czy światopoglądach. Wielu z nich wolny czas spędzało także w garażach i w kanciapach, gdzie grali na instrumentach i wrzeszczeli do mikrofonów, próbując spełnić swoje marzenia o wielkiej scenie.
Znajomi twierdzili, że Krzysiek miał bardzo obszerną wiedzę zarówno na temat samego satanizmu, jak i innych wierzeń. Dobrze orientował się w Biblii katolickiej, a przez pewien czas uczęszczał także na spotkania Świadków Jehowy, gdzie poznał ich sposób interpretacji Pisma Świętego. Był żywo zainteresowany filozofią religii i przyjaźnił się z zakonnikami z sąsiedniej miejscowości, których często odwiedzał. Pierwszego dnia wiosny jeden z braci klasztornych pożyczył mu swój habit, w którym Krzysiek spacerował później po Białej Podlaskiej, mówiąc wszystkim dumnie “Szczęść Boże!”. Późniejsze konsekwencje, które za ten niewinny dowcip poniósł właściciel stroju, wydają się nieistotne w porównaniu do wspomnienia miny ekspedientki, która zszokowana patrzyła, jak mnich w przebraniu chowa zakupione tanie wina pod habit. Krzysiek lubił prowadzić także dysputy z duchownymi i był dobrze znany przez księży w Białej Podlaskiej. Nie ukrywał się z tym, że ma ich za hipokrytów i głupków, z kolei duchowni uważali, że jest opętany i chcieli odprawiać nad nim egzorcyzmy. Jeden z kolegów Krzyśka na łamach „Słowa Podlasia” w 1997 roku wspominał: Poszliśmy z Krzyśkiem do zakonników. Zawsze byli bardzo gościnni. Jeden chciał nas poczęstować jabłkami, ale nie wzięliśmy, bo przecież poświęcone. Później rozmawialiśmy z nim przed kościołem. (…) No i ten zakonnik zaproponował wymianę. Oddałby swój krzyż drewniany na łańcuchu, bardzo cenny, od papieża go dostał, za Krzyśka pentagram. Ten by się zamienił, ale zapytał się, czy jego pentagram zostanie poświęcony. Zakonnik powiedział, że tak. Krzysiek nie oddał pentagramu.
Zapatrzony w Krzyśka Mariusz łaknął z nim kontaktu. Szukał ojca w prawie każdym starszym od siebie znajomym. Rodzic nastolatka powiesił się, gdy jego syn miał dziewięć lat. To zdarzenie odcisnęło piętno na wrażliwym chłopcu. Dorastając w niepełnej i dysfunkcyjnej rodzinie, Mariusz uciekał w świat fantazji: muzykę, sztukę i książki. Czytał sporo, gustował głównie w powieściach fantasy oraz – jak to sam określał – „z dreszczykiem”. Z biblioteki wypożyczał dużo książek i miał pokaźną kolekcję kaset do radioodtwarzacza, a w jednym ze skupów udało mu się zdobyć fragmenty „Biblii Szatana”. Dzieło Antona Szandora LaVeya było nagrane na kasecie magnetofonowej, z której pośród mrocznych pomruków i grzmotów błyskawic dźwięczał tajemniczy głos lektora, a zarazem wokalisty jednego z ulubionych zespołów nastolatka. Tak zwaną „Biblię Kata” miało jeszcze kilku znajomych i pożyczało sobie nawzajem. Całą wiedzę czerpali głównie z owej taśmy oraz od niezastąpionego Krzyśka, który głosił swoje teorie, popijając ze współwyznawcami tanie wino zwane podstawowym napojem bialskich metalowców.
Krzysiek wraz kolegami wykorzystywał naiwność młodszych towarzyszy i stroił sobie żarty z ich poważnego podejścia do wierzeń, przez co krążyły o nim i jego “satanizmie” liczne historie. Wielu uważało, że ma najwyższy stopień wtajemniczenia – drugi, co czyniło go kapłanem. Piotrek miał stopień pierwszy, a reszta – początkujący. Mówiono, że to Krzysiek rządzi w „sekcie”, ustala panujące zasady i nadaje stopnie. Opowiadał, że swój tytuł zdobył, wysyłając podanie do głównej siedziby Kościoła Szatana w Stanach Zjednoczonych i nie może się już wycofać, do końca życia musi brać udział w ich obrzędach. Twierdził, że w Białej Podlaskiej tylko on ma adres amerykańskiej świątyni i obiecywał pomóc chętnym w napisaniu podania o przyłączenie do kultu. Pretendentów jednak nie było wielu. Najpierw każdemu z nich „Czarny Proboszcz” – tak się żartobliwie określał – musiał osobiście nadać pierwszy stopień, na co trzeba było swoje odczekać. Skwapliwie dzielił się też swoją wiedzą o satanizmie, nowicjuszom pożyczał książki, tematyczne broszury i ziny, a z miejskiej biblioteki polecał wypożyczać między innymi „Boską komedię” Dantego.
„Edward” i „Edyta”
Z bialskimi metalami trzymały się dwie równie mroczne nastolatki. Ula i jej przyjaciółka pochodziły z tak zwanych dobrych domów, uczyły się w lokalnych szkołach średnich i były nierozłączne. Interesowały się życiem Słowian, ich wierzeniami i obrzędami. Fantazjowały, że w przyszłości zamieszkają razem w domku w lesie i z dala od cywilizacji będą cieszyć się swoim „powrotem do korzeni”.
Ula poznała Piotrka pod koniec 1995 roku. 17-latek zaprosił ją do siebie na Sylwestra, gdzie spotkała 15-letniego Mariusza i paru innych metalowców z Białej Podlaskiej. Przez następnych kilka miesięcy czarnowłosa 16-latka codziennie po szkole lub zamiast na lekcje wpadała do starej kamienicy, gdzie wraz z innymi spędzała długie godziny na rozmowach o muzyce, książkach i światopoglądach. W oparach skrętów z tytoniem i muzyki z radzieckiego radioodtwarzacza umacniały się przyjaźnie i powstawały bardziej i mniej trwałe związki, jak między Piotrkiem i Ulą albo jej słowiańską przyjaciółką i Krzyśkiem. Piotrek zrezygnował z edukacji już w pierwszej klasie szkoły średniej, nie pracował i miał wiele czasu na goszczenie u siebie wagarujących znajomych. Mieszkanie jego ojca z wychodkiem na małym dziedzińcu wyglądało jak melina i tak też było przez wszystkich nazywane. Gdy zrobiło się cieplej, młodzież przeniosła się do parku i na plac, gdzie przy świetle miejskich latarni obmyślali scenariusze własnych samobójstw. Śmierć Piotrka miała być niczym wyrwana z sensacyjnego filmu: w dzień Wszystkich Świętych miał wpaść do kościoła przy ulicy Brzeskiej i przybić się do drewnianego krzyża, który następnie Mariusz by podpalił. W tej samej świątyni chciał też zginąć Krzysiek. Obwieszony granatami miał wejść na ołtarz i na oczach przerażonych ludzi wypić wino, zjeść hostię, po czym wysadzić się w powietrze. Inni wymyślali nie mniej fantazyjne sposoby, jedynie „Słowianki” planowały swoją śmierć w mniej ekscentryczny sposób. Twierdziły, że jeżeli ich plany na przyszłość się nie powiodą, zabiją się razem za dziesięć lat. Wszyscy zgodnie twierdzili, że śmierć jest rozwiązaniem problemów i pozwala przejść do lepszego świata, gdzie można robić wszystko, na co ma się ochotę.
Mariusz często opowiadał, że się powiesi i stał się znany wśród znajomych ze swoich autodestrukcyjnych planów oraz wiecznych skarg na matkę i niełatwe życie. Do sloganu weszło nawet prześmiewcze sformułowanie: “Mariusz wiesza się minimum raz w tygodniu”. Nikt nie brał jego zapewnień na poważnie, jednak wszyscy współczuli trudnej sytuacji i nie zazdrościli rąk pokrytych ranami i bliznami po samookaleczeniach. Jego matka bardzo dużo piła, często zostawiając go z młodszym rodzeństwem, dwoma suchymi parówkami w lodówce i kilogramem mąki w szafce. Szukał jedzenia, gdzie mógł, dokarmiały go nauczycielki ze szkoły, znajomi i babcia jednego z kolegów, u której czasami nocował w budynku gospodarczym. Poczęstowała go także ciastem, gdy po bierzmowaniu wszyscy inni koledzy usiedli z rodzinami do uroczystych obiadów, a on swoje mieszkanie zastał puste. Nocami często uciekał z domu, zwykle gdy matka urządzała libacje, sprowadzała obcych mężczyzn lub zbierało jej się na całonocne pretensje – siadała wtedy przy łóżku swojego syna i do bladego świtu opowiadała, jak bardzo jest z niego niezadowolona, jak ją zawiódł, i że wszystko, co dzieje się w ich życiu, jest jego winą. Zdarzało się, że nastolatek nocował na parkowych ławkach.
Piotrek wtórował przyjacielowi w samobójczych planach. Planowali, że zabiją się wspólnie, ustalali nawet daty. Jedną z nich miała być noc Walpurgii – umowna data założenia amerykańskiego Kościoła Szatana. Jednak gdy nadszedł 30 kwietnia 1996 roku chłopcy nie zrealizowali swoich zamierzeń, wyjaśniając znajomym, że mają jeszcze coś ważnego do załatwienia. W maju Mariusz nałykał się przeterminowanych leków na cukrzycę, po czym spędził kilka dni w szpitalu. Po nieudanej próbie samobójczej, mimo skierowania do poradni psychologiczno-psychiatrycznej, nie podjął leczenia, mówiąc matce, że przecież nie jest „czubkiem”.
Jesienią 1996 roku Mariusz i Piotrek zaproponowali Uli, by wraz z nimi wybrała się na cmentarz w Leśnej Podlaskiej. Chcieli zdobyć ludzkie dłonie lub czaszkę, która miała posłużyć im za satanistyczny rekwizyt. Zauroczona starszym z kolegów 17-latka zgodziła się bez wahania i w piątkowy wieczór zjawiła się w ustalonym miejscu zbiórki. W domu Piotrka spakowali do plecaka tasak i szpadel ze skróconym wcześniej trzonkiem i prowadząc rower, ruszyli pieszo w blisko trzygodzinną drogę. Dotarli jednak szybciej, gdyż nastolatka z Mariuszem złapali okazję, a Piotrek dogonił ich swoim składakiem.
Zapadał zmrok, gdy przekroczyli otwartą bramę cmentarza. Na otoczonym łąkami i lasem terenie było cicho i spokojnie, młodzież była jednak bardzo ostrożna i przezornie starali się nie zwracać na siebie niepotrzebnie uwagi miejscowych. Kierując się w stronę zalesionej części, chłopcy próbowali odsunąć płyty z kilku nagrobków, te jednak ani drgnęły. Gdy doszli do końca cmentarza, przy siatce zauważyli mogiłę usypaną z ziemi. Z kopca zdjęli wieńce i znicze, a z drewnianego krzyża tabliczkę, którą Mariusz zamachnął się i wyrzucił pod ogrodzenie. Nastolatkowie rozkopywali grób, a Ula przyświecała im zabranym z innego nagrobka zniczem i pilnowała, żeby nikt ich nie przyłapał. Po godzinach mozolnego przerzucania ziemi dokopali się do wieka trumny, w które Piotrek z całej siły uderzył szpadlem. Po kilku dodatkowych ciosach tasakiem dębowa deska pękła. Przez wybitą dziurę 18-latek wsadził rękę i zaczął przerzucać pozostałości po ludzkim ciele, wióry i skrawki materiałów. Nic tu nie ma – burknął rozczarowany do współtowarzyszy. Szukaj dalej – doradziła dziewczyna. Po spoczywającym pod ziemią od ponad trzech lat człowieku pozostało jednak niewiele. Młodzież zakopała zdewastowaną trumnę i usypała kopiec, na którym położyli zdjęte wcześniej kwiaty i lampki. Spróbowali bez powodzenia otworzyć jeszcze inny grobowiec i zrezygnowani wrócili do Białej Podlaskiej.
Jakiś czas później Mariusz i Piotrek jeszcze raz spróbowali zdobyć upragnione szczątki. Wcześniej wybrali Leśną Podlaskę z obawy o rozpoznanie przez ewentualnych świadków, teraz jednak było im już wszystko jedno i pokierowali się na ulicę Janowską w Białej Podlaskiej, przy której znajdował się rzymskokatolicki cmentarz. Po krótkiej przechadzce pomiędzy pomnikami zwrócili uwagę na uchyloną lastrykową płytę zamykającą jeden z rodzinnych grobowców. Wspólnymi siłami odsłonili wąskie wejście do grobowca. Odgarniając pajęczyny z czoła, Mariusz na kolanach wcisnął się w ciemny otwór. O, są dwie! – szepnął podekscytowany, dostrzegając w bladym świetle znicza obszyte brudną już koronką trumny. Odsunął drewniane wieko jednej i włożył do środka rękę. Ku jego zdziwieniu głowa z łatwością odłączyła się od reszty ciała. Schował ją do reklamówki i natychmiast zabrał się za odsuwanie sąsiedniej pokrywy. Tu też poszło łatwo i nie musiał używać przyszykowanego wcześniej tasaka do mięsa. Reklamówkę z czaszkami podał czekającemu na zewnątrz przyjacielowi i wyślizgnął się z ciemnej jamy. Pośpiesznie i niezbyt dokładnie zasunęli ciężką, cmentarną płytę i czym prędzej opuścili cmentarz.
Mariuszowi w udziale przypadła męska czaszka ze srebrnymi zębami, Piotrkowi zaś bezzębna kobieca, którą nazywał „Edytką”, twierdząc, że takie imię nosiła osoba, do której należała. Drugie szczątki przezwali „Edwardem”. Patrzcie jaką mam ładną panienkę – żartował Piotrek, chwaląc się znajomym swoją upiorną zdobyczą. Mówił, że chce obciąć jej górną część i zrobić świecznik albo kielich, ewentualnie pomaluje ją na czerwono lub sprzeda. Słyszał, że w Warszawie można za taką dostać 100 tysięcy starych złotych. Zaczął szukać kupca, w międzyczasie informując znajomych o swojej nowej dacie samobójstwa, które tym razem ustalili wraz z Mariuszem na Pasterkę. Jednak przed Świętami Bożego Narodzenia Mariusz pojechał w odwiedziny do babci i plany nastolatków znów spaliły na panewce.
Krzak czarnego bzu
Po feriach w lutym 1997 roku Mariusz wrócił do szkoły i podczas godziny wychowawczej oznajmił nauczycielce, że chce studiować na Akademii Sztuk Pięknych. 16-latek uczył się na profilu plastycznym i z zamiłowaniem tworzył mroczne, ociekające krwią ilustracje. Ostatnio poświęcał swojej pasji mniej uwagi, ponieważ czas spędzał głównie na upijaniu się – razem z Piotrkiem prawie codziennie szukali czegoś do wypicia, zapalenia lub innego sposobu na odurzenie. Mimo wielu nieobecności w szkole udawało mu się poprawiać wszystkie oceny, w szczególności z języka polskiego, który bardzo lubił. Tego zimowego dnia, na lekcji ze swoją wychowawczynią obiecał, że poprawi swoją frekwencję, by mieć szanse na dostanie się na artystyczne studia.
Kilka dni po powrocie z zimowej przerwy przyjaciele i znajomi Krzyśka zebrali się na Placu Wolności, by opijać jego 23. urodziny. Oprócz taniego wina od zaproszonych na alkoholizację, Krzysiek otrzymał od swojej dziewczyny „Słowianki” wymarzoną „Encyklopedię herezji i heretyków” Chasa S. Cliftona. Młodzi ludzie kupili na mecie kilka litrów chrzczonego spirytusu i kręcili się po centrum Białej Podlaskiej do późnych godzin wieczornych. Piotrek wcześniej opuścił imprezę i bojąc się o swojego ojca oraz nocujących u niego towarzyszy od kieliszka, wrócił do domu. Czuł się w obowiązku, by ich przypilnować, nawet kosztem przegapienia tak ważnego jubileuszu. Mariusza zostawił na placu, jednak spodziewał się go w nocy, bo chłopak znów był pokłócony z matką. Miał ją nawet uderzyć. Towarzystwo wraz z jubilatem przeniosło się ze skwerku do parku i tam kontynuowali zabawę, wznosząc toasty za solenizanta i podśpiewując „Łzę cieniów minionych” zespołu Kat, aż pozasypiali na drewnianych ławkach.
Późnym rankiem pracownik miejski rozpoczął strzyżenie krzewów w pobliżu przepływającej przez Park Radziwiłłowski rzeki. Przy jeszcze bezlistnym czarnym bzie zauważył opartą o gałąź ciemną postać. Gdy dziwna kukła nie poruszała się od dłuższego czasu, podszedł nieco bliżej. Okazało się, że przy krzaku klęczał nastolatek o szarej twarzy, ze skórzanym paskiem na szyi i czarnym kapturem nasuniętym na głowę. Przybyły na miejsce lekarz stwierdził zgon wisielca, a policja znalazła w kieszeni jego czarnej kurtki flek legitymację szkolną Mariusza.
Sekcja zwłok wykazała, że nastolatek miał 1,3 promila alkoholu we krwi. Na jego ciele, po lewej stronie klatki piersiowej, jakby na sercu, widniał nieudolnie wykonany tatuaż odwróconego krzyża łacińskiego – kiedyś symbolu świętego Piotra, później przywłaszczonego przez satanistów znaku wiary odwrotnej do chrześcijaństwa. Dwie przecinające się linie na piersi wytatuował mu Piotrek. Tatuaż denata naprowadził mundurowych na myśl, że zmarły 16-latek mógł należeć do “sekty”, której istnienie podejrzewali od pewnego czasu. Jeszcze w tym samym miesiącu wszczęto dochodzenie. Przesłuchano matkę zmarłego, która twierdziła, że nie wie, dlaczego syn targnął się na swoje życie, jej zdaniem nie miał żadnych problemów. Mówiła o nim jako o wrażliwym, inteligentnym i uzdolnionym plastycznie nastolatku. Ale rysował przeważnie rysunki, na których widniały jakieś „biabły” – żaliła się. – Było na nich zawsze dużo krwi i grozy. Dla mnie się to nie podobało, ponieważ były to straszne rysunki – wzdychała. Kobieta upominała nawet syna, żeby przestał tworzyć tak mroczne ilustracje, ten jednak miał nic nie robić sobie z jej uwag. Twierdziła, że rzadko nocował poza domem i nie znała jego towarzystwa, bo nie przyprowadzał kolegów, a że nie wracał pijany czy pod wpływem narkotyków, to nie dopytywała, z kim się zadaje. No, może kilka razy poczuła od niego piwo, ale nie pił dużo i przecież to tylko piwo. Nawet zdarzyło się, że z nią wypił jedno czy dwa. Czasem się kłócili, nawet uderzyła go w twarz, gdy poczuła od niego alkohol. Nie chodził do kościoła, ale ona chodziła, bo jest religijna. Zastanawiała się też, czy jej syn nie odziedziczył skłonności samobójczych po ojcu, bo przecież i ten się powiesił.
Mimo krążących pogłosek, że Mariusz był satanistą, rodzina za zgodą proboszcza zorganizowała pogrzeb w obrządku katolickim. Po mszy pod kościół podjechał stary autobus, który zabrał żałobników wraz z trumną na nowy cmentarz na obrzeżach Białej Podlaskiej. Na miejscu kontynuowano obrządek przy otwartym wieku. Szczupły nastolatek, który za życia często niedojadał, ubrany był w za duży, brązowy garnitur. Zbyt szeroką marynarkę związano mu na lędźwiach, a nogawki zawinięto do środka. Mówiono, że to ubrania po jego ojcu, stąd ten staroświecki krój i niedobrany rozmiar.
Krzysiek późno wyszedł z pracy w rzeźni i dojechał na miejsce chwilę po złożeniu ciała do grobu. Obok świeżo usypanej mogiły wciąż stało w milczeniu kilku znajomych, w tym kompletnie skołowany Piotrek. Prosto z cmentarza młodzi ludzie pojechali do sklepu i z kilkoma butelkami taniego wina urządzili stypę. Chwilę go powspominali, jednak większość wieczoru przesiedzieli w kompletnej ciszy, popijając przez ściśnięte z żalu gardła ulubiony napój bialskich metali.
Wspomnienie wątłego chłopaka z pręgą wisielczą na szyi do dziś wzbudza dreszcze w obecnych na pogrzebie szkolnych kolegach i koleżankach. Mariusz był lubiany za swoje łagodne usposobienie, podejście do ludzi i ugodowość. Nigdy nie szukał zwady i mimo trudnej sytuacji życiowej rzucał niebanalnymi dowcipami. Śmierć nastolatka wyjątkowo poruszyła także nauczycieli, którzy na różnych etapach nauki poznali Mariusza i dla wielu był ulubieńcem. Nieoszlifowany brylant, talent czystej wody – wspominał go jeden z pedagogów. Kadra szkolna orientowała się w trudnej sytuacji chłopca i między sobą nazywała go Jankiem Muzykantem, bo tak jak bohater noweli Sienkiewicza był biedny i uzdolniony. Starano się mu pomagać, jedna z nauczycielek przynosiła mu obiady, kupowała najpotrzebniejsze rzeczy i materiały plastyczne. Pośmiertnie urządzono wystawę prac Mariusza, co spotkało się z krytyką i głosami, że nauczyciele propagują satanizm. O wydarzeniu pisał nawet „Dziennik Wschodni” określając tematykę prac jako „wybitnie satanistyczną”. Przecież Hasior, Bosch czy Starowieyski też malowali piekło i nikt im nie zarzucał satanizmu – dziwiła się jedna z organizatorek wystawy.
„Narybek” zeznaje
13 marca na jednym z bialskich osiedli powiesił się 16-letni Andrzej. Wisielca znalazł członek rodziny, który wrócił od katechetki, u której zapisywał nastolatka na nauki do bierzmowania. Ten fakt oraz data śmierci, która wypadała równo miesiąc po samobójstwie Mariusza, zainteresowały miejscowe służby. Szkolni znajomi zmarłego wspominali także, że w ostatnim czasie miał on szczycić się znajomością ze słynnym “Czarnym Proboszczem” i paleniem marihuany, którą starszy kolega miał mu dostarczać.
Andrzej, w przeciwieństwie do Mariusza, wydawał się zupełnie „normalny”. Jego ubiór nie sugerował przynależności do jakiejkolwiek subkultury, nie pochodził też z patologii jak jego zmarły rówieśnik i mimo rozwodu rodziców zdawał się nie mieć większych problemów. Był cichy i spokojny, a zdaniem najbliższych nie zdarzyło się nic, co mogło wpłynąć na tak tragiczną decyzję. Niektórzy wspominali jedynie, że rodzice nie chcieli puścić go na koncert Kultu, na który miał już kupione bilety, i mieli duże wymagania co do jego ocen. Wszyscy jednak zgodnie twierdzili, że byli zdziwieni jego decyzją i nie podejrzewaliby go o tak radykalny krok. Na wieść o śmierci Mariusza, o której wtedy wszyscy w Białej Podlaskiej mówili, Andrzej miał stwierdzić, że on sam nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Gdy krążyły plotki, że lokalni „sataniści” mają trzy dni po pogrzebie wykopać ciało samobójcy i odprawić nad nim jakieś modły, Andrzej miał się śmiać z absurdalności tych pogłosek.
W dniu dzisiejszym wykonując czynności operacyjno-procesowe dotyczące popełnionych samobójstw (tutaj imiona i nazwiska denatów) funkcjonariusze Samodzielnej Sekcji Kryminalnej tut. KRP ustalili, że kilka osób z grupy satanistów jesienią ubiegłego roku dokonało ograbienia grobów na cmentarzu w Białej Podlaskiej i Leśnej Podlaskiej w ten sposób, że wyjęli ludzkie głowy, po czym wyrzucili je do mrowiska, a następnie czaszki przechowywali w swoich mieszkaniach – brzmiała notatka urzędowa wykonana przez jednego z policjantów 9 kwietnia 1997 roku. Jeszcze tego samego dnia mundurowi zatrzymali kilku członków domniemanej sekty oraz osoby z ich bliskiego otoczenia.
Podczas pierwszego przesłuchania Piotrek twierdził, że padł ofiarą plotek i pomówień. Nie ograbił żadnego cmentarza, a podejrzenia mogły paść na niego, ponieważ ubiera się na czarno i słucha metalu, stąd ludzie mogli wziąć go za satanistę. Często wygłupiali się z Mariuszem i na ogniskach udawali, że odprawiają czarne msze, jednak nigdy nie było to nic na poważnie. Nie zabija zwierząt i słyszał, że według filozofii LaVeya mają one takie samo prawo do życia co ludzie. Potwierdził, że Mariusz bardzo często mówił o samobójstwie, ale nigdy nie brał jego słów na poważnie. Sam nieraz po kłótni z ojcem czy matką myślał, by z sobą skończyć, jednak gdy emocje ulatywały, znikały też autodestrukcyjne plany. Twierdził, że nie zna dobrze Krzyśka i od śmierci Mariusza się nie widują. Dopiero podczas kolejnych godzin składania zeznań 18-latek przyznał, że wraz z Mariuszem ukradli dwie czaszki z grobowca przy ulicy Janowskiej. Szczątki miały jeszcze resztki tkanki, dlatego Piotrek usiłował zetrzeć je za pomocą wody utlenionej i chropowatej szmaty, a Mariusz rozkopał mrowisko i umieścił w nim swoją część łupu, tak by owady oczyściły kości z miękkich resztek. Swoją czaszkę Piotrek schował w wychodku na podwórku swojej kamienicy, a później sprzedał koledze. Drugą z głów Mariusz umieścił w lodówce w starym domu, gdzie kiedyś mieszkał. Miał zażartować wtedy, że jego matka będzie miała ją na obiad. Policjanci z sekcji kryminalnej pojechali we wskazane miejsce, gdzie znaleźli czaszkę mężczyzny ze srebrnymi zębami.
Funkcjonariusze ustalili personalia najbliższych krewnych zmarłych z zdewastowanych i ograbionych mogił, którzy, jak się okazało, nie zauważyli, że ktoś manipulował przy miejscu spoczynku ich bliskich. Dopiero po kontakcie z mundurowymi zwrócili uwagę na ślady świadczące o włamaniu. Na cmentarz przy ulicy Janowskiej pojechał także Piotrek, który zakuty w kajdanki wskazał śledczym grobowiec i opisał przebieg zdarzeń z jesieni 1996 roku. Tego samego dnia policjanci zatrzymali także Ulę, która po przesłuchaniu pojechała razem z mundurowymi na cmentarz w Leśnej Podlaskiej i pokazała miejsce profanacji grobu. Skruszona nastolatka tłumaczyła, że nie jest satanistką, chociaż nie wierzy w Boga. Nigdy też nie słyszała, by ktoś w Białej Podlaskiej organizował czarne msze czy inne mroczne obrzędy. Nie widziała też związku pomiędzy śmiercią Mariusza i Andrzeja, przyznała jednak, że sama zabije się w wieku trzydziestu lat, a Piotrek też chce to prędzej czy później zrobić.
W tym samym czasie inne grupy śledczych zapukały do drzwi Krzyśka oraz rówieśnika Piotrka, który odkupił od niego czaszkę. Po przeszukaniu pokoju nastolatka oprócz kradzionych szczątków zarekwirowano kilka innych przedmiotów, które zdaniem mundurowych mogły świadczyć o jego przynależności do grupy satanistycznej. Policjanci zabrali ze sobą między innymi dwie kasety „Biblii Kata”, zerwaną ze słupa ogłoszeniowego klepsydrę z informacją o jakimś pogrzebie, wycinki z gazet oraz plakaty z metalowymi zespołami takimi jak Turbo, Sodom, Samael czy Sepultura. Odnaleziona kobieca czaszka miała na czole równo wymalowany odwrócony krzyż, a od czubka głowy spływał zastygnięty wosk, jakby ktoś stawiał na niej białą świecę. Nastolatek twierdził, że nie znał źródła pochodzenia głowy, a była mu potrzebna jedynie do celów kolekcjonerskich, bo pasowała do jego metalowych plakatów. Trzymał ją w reklamówce i wyjmował tylko, gdy włączał muzykę – w celu właściwego nastroju. Piotrek miał oferować, że może załatwić mu więcej takich „rekwizytów”.
Z domu rodzinnego Krzyśka policja zarekwirowała także kasetę z nagraniem biblii satanistycznej, dodatkowo drewniany krzyż z pentagramem, naszyjniki z tym samym motywem oraz czarno-białą odbitkę przedstawiającą Hitlera podającego rękę ówczesnemu przedstawicielowi kościoła katolickiego. Po przeszukaniu pokoju 23-latek został przewieziony na komendę i przesłuchany w charakterze podejrzanego o namawianie do samobójstwa dwóch 16-latków jako przywódca sekty satanistycznej. Młody mężczyzna był zszokowany oskarżeniami policji. Powiedział zgodnie z prawdą, że Mariusz od dawna opowiadał o swoich problemach rodzinnych i planach samobójczych. W wieczór poprzedzający śmierć Mariusz miał mówić, że nie chce wracać do domu, a jego relacje z matką są coraz gorsze. Krzysiek twierdził też, że Andrzeja prawie nie znał i rozmawiał z nim tylko kilka razy, a wołał na niego „narybek” tylko ze względu na jego młody wiek. Przyznał też, że satanizm rozumie jako filozofię mówiącą, by robić wszystko, na co ma się ochotę, nie krzywdząc przy tym innych ludzi.
Tego samego dnia policja przesłuchała jeszcze kilku innych młodych „satanistów” i osoby z ich bliskiego otoczenia. Ze stron akt wyłania się obraz mrocznej sekty odprawiającej niepokojące obrzędy, zabijającej koty i drwiącej sobie z ludzkich świętości. Zeznania spisywane przez policjantów są jednak zbieżne z tymi z późniejszego procesu, ponadto prowadzący śledztwo przeciwko “bialskim satanistom” policjant Ryszard M. był wielokrotnie oskarżany o wymuszanie zeznań, stosowanie przemocy wobec przesłuchiwanych, a nawet swoich podwładnych. Zdaniem niektórych spośród przesłuchiwanych w 1997 roku przez grupę dochodzeniową prowadzoną przez M. prawie wszyscy byli bici. Nastolatków nie było trudno zastraszyć, trzęsącymi się ze strachu rękami podpisywali podsunięte przez policjantów zeznania.
Wynika z nich, że kilku z przesłuchiwanych młodych ludzi nie przyznało się do wyznawania satanizmu, inni z kolei szczycili się swoją oryginalną wiarą i opowiadali o jej założeniach, „LaVeyowcach”, „lucyferianach” czy przebiegach „czarnych mszy” – obrzędach, które mieli organizować na obrzeżach miasta. Na polach niedaleko Cicibora Dużego uczestnicy mieli rozłożyć białą płachtę, a na niej czarne świece. Nad ich blaskiem recytowali modły z małej książeczki, później złożyli ofiarę z kota. Żywe zwierzę miał przynieść ze sobą jeden z uczestników obrzędu, by na miejscu wbić mu w szyję nóż. Spływającą ciepłą krew „kapłan” skrupulatnie zebrał do naczynia (wtedy kielicha, jednak czasem miała być to puszka po piwie) i dolał do niego tanie, czerwone wino. Na koniec obrzędu każdy z obecnych miał wypić po łyku mikstury.
Według zeznań ze śledztwa “narybkiem” nazywali osoby bez stopnia wtajemniczenia, początkujących, takich jak Mariusz. Ponoć przez swój status w “sekcie” nie mógł w owych ceremoniach jeszcze uczestniczyć, miał znać je tylko z opowieści i kilku prób odtworzenia ich razem z Piotrkiem. Według zeznań Piotrka, pewnego letniego dnia 1996 roku, podczas wspólnego słuchania kasety z „Biblią Szatana”, dwaj przyjaciele uznali, że zorganizują własną „czarną mszę”. Wypisali kilka fragmentów z nagrania, Piotrek kupił tanie wino, a Mariusz zabrał z domu swojego kota i kuchenny nóż. Uklękli na polanie i recytowali zapisane słowa, a gdy skończyli swoistą modlitwę, starszy z nastolatków obciął zwierzęciu głowę. Cieknącą krew spuścili do kielicha, na który zrzucili się wcześniej po dwa złote. Wymieszaną z winem gęstą ciecz wypili i przysiedli na kamieniu w oczekiwaniu na efekty. Spodziewali się błyskawic, czegoś wielkiego, jednak zaskoczyła ich jedynie cisza i granie świerszczy na rozpalonej od słońca polanie. Wypili resztę wina i w ciszy, zawstydzeni swoim niepowodzeniem wrócili z miejskich obrzeży do centrum, zostawiając truchło kota w lesie. Na kasecie tekst mówi – wspominał Piotrek – że jeżeli ktoś naprawdę wierzy, wszystko może zrobić. Widocznie nasza wiara w Szatana była zbyt mała – wzdychał.
Przez te modły chcieliśmy przywołać Szatana i przedstawić się jemu jako jego słudzy – miał tłumaczyć policjantom pewien 21-latek. – Dążyliśmy do wyzwolenia w sobie żądzy zwierzęcej, która by dała nam siłę i bycie ponad normalnością. (…) Będziemy ponad innymi: górą i siłą. Niektóre osoby rozczarowane brakiem spektakularnych efektów po wypiciu krwi kota z winem wycofywały się z „sekty”, co nie niosło za sobą żadnych konsekwencji. Większość młodzieży miała dołączyć do „satanistów”, poznając jakiegoś z jej członków, który rzekomo odsyłał zainteresowanych na konsultacje do Krzyśka. Jeden z nastolatków miał wspomnieć, że widział kiedyś na osiedlu kilku kolegów z pentagramami na szyi, którzy nieśli w worku na buty miotającego się kota. Gdy zapytał, gdzie idą, odparli, że na „mały rytuał” i zapraszali go, by poszedł wraz z nimi.
Urodziliśmy się po to, aby tworzyć piekło na Ziemi, jeżeli nie możemy tego zrobić, to do niego wracamy. Człowiek z natury jest zły, więc po co miałby powstrzymywać swoją naturę drapieżnika – miał cytować credo bialskich „satanistów” jeden z przesłuchiwanych nastolatków. Powrotem do piekła miało być samobójstwo, które według zapisków policjantów deklarowało kilka z przesłuchiwanych osób. Starość ich przerażała, twierdzili, że społeczeństwo będzie naśmiewało się z ich niedołęstwa, dlatego lepiej umrzeć młodo i spotkać się w lepszym miejscu. Poglądy poszczególnych członków grupy lekko się różniły i nie każdy pochwalał kradzież szczątków, których dopuścili się Piotrek z Mariuszem. Moim zdaniem nie ma sensu czepiać się zwłok, bo z tego nie ma radości – mówił jeden z „satanistów”. – Lepiej poznęcać się nad jakąś istotą, a potem ją zabić lub upić się winem. Pod postacią wina bezcześcimy krew Chrystusa – dodał. Inni z przesłuchiwanych mieli mówić, że uważają życie człowieka za warte tyle co zwierzęcia. Podobno niektórzy twierdzili także, że należy zadawać sobie ból, by sprawdzić własną wytrzymałość.
Według zapisków policjantów, wszyscy członkowie i sympatycy „sekty” indywidualnie interpretowali wyznawaną ideologię, jednak jedną z cech wspólnych owej „wiary w diabła” było cieszenie się życiem poprzez robienie wszystkiego, na co tylko ma się ochotę. Nie narzucanie sobie ograniczeń miało wiązać się z brakiem umiaru w piciu alkoholu, który miał pomóc wyznawcom „wejść w klimat”. „Sataniści” żartowali, że wino musi być tanie, żeby było czuć siarką, jak w piekle. Chodziło o to, że po wypiciu alkoholu mamy zmienić się w bestię – miał tłumaczyć policjantom jeden ze znajomych „Czarnego Proboszcza”. Większość z „wyznawców Szatana” uważała się za „LaVeyowców”, co miało oznaczać odłam satanizmu uznający zadawanie bólu fizycznego za swoją powinność i obowiązek. Zdaniem niektórych przesłuchiwanych, przed znęcaniem się nad ludźmi miało powstrzymywać ich jedynie prawo karne, dlatego dręczyli zwierzęta – zagryzali je, łamali kości i torturowali na okrutnie przemyślane sposoby. Podobno też na jednej z zakrapianych posiadówek w mieszkaniu Piotrka pijany w sztok Mariusz „dostał świra” – jak to określił gospodarz imprezy – i wybiegł na łąki, gdzie zaatakował i zagryzł psa. Ledwo przytomni goście jak przez mgłę pamiętali, gdy nastolatek wrócił z zakrwawioną twarzą, trzymając w dłoni kawałek wyszarpanego wraz z sierścią mięsa.
Kilkoro z przesłuchiwanych miało twierdzić, że w Białej Podlaskiej nie ma żadnego Kościoła Satanistycznego, z kolei jeden z „narybków” uważał, że samobójstwa Mariusza i Andrzeja były zaplanowane, a w kwietniu ma zrobić to inny „satanista”, z kolei 13 maja – Piotrek. Miało potwierdzić to także kilka innych osób. Zdaniem innego przesłuchiwanego Piotrek miał być wściekły na Mariusza, że powiesił się „tak wcześnie”. Nie wszystkie zeznania pokrywały się ze sobą, chociażby przyjaciółka Uli, a zarazem była już dziewczyna Krzyśka twierdziła, że chłopcy żadnych dat samobójstw nie ustalali. Wszyscy przesłuchiwani zgodnie jednak twierdzili, że Mariusz od dawna mówił o samobójstwie i o swoim konflikcie z matką, która miała dużo pić, wyganiać go z domu i przyprowadzać kochanków. Przed samobójczą śmiercią nastolatek miał mówić, że nie może dać sobie już rady z problemami, że albo zabije siebie albo swoją matkę. Miało dochodzić między nimi nawet do rękoczynów. Dla Mariusza byliśmy rodziną i to nie przez nas się zabił – mówił jeden z „satanistów”. Obecni na imprezie urodzinowej Krzyśka twierdzili, że w nocy wszyscy rozeszli się do domów, a Mariusz zachowywał się normalnie i nic nie wskazywało na to, że to jego ostatni wieczór w życiu. Wcześniej miał jak zwykle mówić, że chce się zabić, na co jeden z kolegów odparł, że skoro chce, to niech się wiesza, ale niech w końcu przestanie gadać i poleje wódkę. Te słowa miały zostać zapisane przez policjantów jako wypowiedziane przez Krzyśka i stanowiły później jeden z głównych argumentów w sprawie przeciwko niemu.
Większość z przesłuchiwanych osób z bliskiego otoczenia Krzyśka nie znała Andrzeja lub kojarzyła go tylko z widzenia. Niewiele o nim wiedzieli, jednak niektórzy twierdzili, że kilkakrotnie widywali go na Placu Wolności, a nastolatek miał zaliczać się do grona „narybków”. Wielu jednak zaprzeczyło, jakoby znał w ogóle kogokolwiek z ich grona znajomych. Szkolni przyjaciele twierdzili, że Andrzej palił dużo skrętów i chciał zostać jednym z wyznawców Szatana i usilnie próbował skontaktować się z Krzyśkiem. Wspominali też, że w podstawówce przełamał na pół krzyż wiszący w jeden z sal lekcyjnych.
Szatan atakuje
Następnego dnia po zatrzymaniu policja przedstawiła Piotrkowi zarzuty ograbienia grobowca, a kilka dni później zarzut profanacji grobu w Leśnej Podlaskiej. Za pierwszy z nich groziła mu kara od 6 miesięcy do 3 lat, a za drugi od roku do 10 lat. 18-latek przyznał się do zarzucanych mu czynów, dobrowolnie złożył obszerne wyjaśnienia i ze skruchą opowiedział śledczym o swoim trudnym życiu oraz krótkiej lecz intensywnej przyjaźni z Mariuszem. Przyznał, że planował samobójstwo, jednak śmierć jego przyjaciela i pobyt w więzieniu sprawił, że wiele przemyślał i postanowił, że chce jednak żyć. Prawdą było też, że był zły na Mariusza, że powiesił się bez niego.
…występując w roli przywódcy zorganizowanej sekty satanistycznej w Białej Podlaskiej swoim postępowaniem przez dostarczanie czasopism, odbywanie rozmów o treści dokonania samobójstwa i akceptowania takich zamiarów, nakłonił Mariusza (nazwisko) do tego, że w dniu 13 lutego 1997 roku w Parku Radziwiłłowskim w Białej Podlaskiej popełnił on samobójstwo przez powieszenie się – brzmiała treść zarzutu postawionego Krzyśkowi. Podejrzenia, że może być winny także śmierci Andrzeja zostały oddalone. W aktach sprawy zanotowano, że 23-latek przyznał się do zarzucanego mu czynu, czemu oskarżony podczas następnego zeznania kategorycznie zaprzeczył i uzasadniał złym zrozumieniem jego słów przez przesłuchujących go policjantów. Według zapisków z akt sprawy „Czarny Proboszcz” złożył obszerne wyjaśnienia, w których tłumaczy istotę swojej wiary w Lucyfera, którego nazywał bogiem życia i śmierci oraz „niosącym światło”. Miał twierdzić, że czuje jego obecność podczas głębokich rozmyślań i modłów, chce dołączyć do jego grona po śmierci, ale taka możliwość istnieje jedynie podczas zgonu w młodym wieku, ponieważ starcy nie są przydatni jego bogu. Śmierć ze starości miała być w oczach Krzyśka złem i przysparzaniem problemów innym ludziom. Śmierć jest wyzwoleniem z problemów życia na ziemi, przejściem do lepszego świata, gdzie nie ma żadnych problemów i gdzie robi się to, na co ma się ochotę – twierdził według zapisków policjantów. W aktach zapisano także, że Krzysiek nie podzielał poglądu młodszych kolegów co do obowiązku picia krwi człowieka lub zwierzęcia podczas obrządku „czarnej mszy”. Miał twierdzić, że wystarczy czerwone wino i chleb jako symbole krwi i ciała. Jego wyznanie miało odnosić się do odmawiania służby wojskowej, życia pełnią życia oraz odprawiania mszy dla Lucyfera na wolnej przestrzeni z udziałem kobiet i odbywania z nimi stosunków płciowych. Miał opowiadać, że rok wcześniej razem z kolegami szukali dziewicy, która zgodziłaby się uprawiać seks wraz z nimi podczas „czarnej mszy”, chętnych jednak nie było. Wspominając swoje urodziny, po których Mariusz popełnił samobójstwo, mówił, że 16-latek jak zwykle rozprawiał o śmierci, co nikogo już nie dziwiło. Tego wieczoru matka Mariusza miała go wyrzucić z domu. Z parku wyszli wspólnie, a Mariusz pokierował się w stronę swojego domu i nic nie zapowiadało, że akurat tej nocy targnie się na swoje życie. O Andrzeju miał mówić jak o jednym z wielu młodych, zainteresowanych satanizmem ludzi, których ktoś do niego wysłał, by opowiedział im o swojej wierze. Jednak nie rozmawiał z nim dłużej, bo wydał mu się dziwny. Widział go później kilka razy na Placu Wolności, ale więcej nie rozmawiali. Miał wrażenie, że jest smutny, szuka przyjaciela i oparcia.
Następnego dnia do zarzutów Krzyśka dołączono udzielanie Mariuszowi i Andrzejowi narkotyków oraz nakłanianie do ich zażywania. Oskarżony nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. Prokuratura uznała, że ze względu na „działanie w zorganizowanej grupie satanistów” konieczne jest oddzielenie Piotrka i Krzyśka od pozostałych członków „sekty”, w związku z czym młodzi mężczyźni zostali zatrzymani w areszcie na trzy miesiące. Umieszczono ich w Zakładzie Karnym w Białej Podlaskiej z adnotacją o odizolowaniu od siebie. Zarzuty usłyszała także Ula, która wraz z Piotrkiem została oskarżona o znieważenie miejsca spoczynku. Sąd uznał jednak, że nie ma potrzeby jej tymczasowego aresztowania.
W następnych dniach wciąż trwały przesłuchania i przeszukania mieszkań „satanistów” oraz podejrzanych o handel marihuaną i innymi narkotykami. W lokalnej prasie pojawiało się coraz więcej reportaży o „sekcie” z Białej Podlaskiej, a z czasem incydent urósł do miana ogólnopolskiej afery. Zapanował strach, a starsi ludzie wykonywali znak krzyża na widok ubranej na czarno młodzieży. Przez kilka następnych miesięcy nagłówki na pierwszych stronach gazet straszyły, że „Szatan atakuje”, rozprawiano o niebezpieczeństwie, jakie stanowi dla młodzieży muzyka metalowa i twierdzono, że Mariusz i Andrzej złożyli się w ofierze Szatanowi. Opisywano, że „sataniści” po zmroku spotykają się w parku, gdzie czytają „księgę Lavaya” i odprawiają czarne msze na kradzionych z cmentarzy szczątkach. Podawano wiele półprawd i nieprawdziwych informacji, np. że Krzysiek rozdawał pod szkołami satanistyczne broszurki, które nawoływały do mordowania rodziców oraz aktów nekrofilii. Grupy paparazzi czekały nawet pod budynkiem, gdzie zamieszani w sprawę bialskich “satanistów” muzycy odbywali próby swojej kapeli, a liczni dziennikarze ściągali nawet z Niemiec. Co niektórzy zaczepiali napotykanych co „mroczniej” wyglądających nastolatków i usiłowali przekonać ich do zwierzeń. Zabierali ich do barów i przy alkoholu dopytywali o szczegóły sprawy. Niektórzy znajomi zatrzymanych próbowali tłumaczyć ich w prasie i dementować plotki. Nie było żadnych seksualnych orgii, nie było żadnych poważnych obrzędów, bo czy za takie można uznać picie wina i zabicie jednego czy drugiego zwierzaka? – pytał udzielający wywiadu w „Słowie Podlasia” wiosną 1997 roku młodzieniec. – Nie było też w grupie Andrzeja i w ogóle nie było wielu innych rzeczy. Jedyne co było, to kilkunastoosobowa grupa młodych ludzi, którzy spotykali się od czasu do czasu w Parku Radziwiłłowskim, by wspólnie „obalić winko”, pośpiewać i pogapić się w ognisko – tłumaczył inny „satanista”. Rozmówcy twierdzili też, że zarówno kradzież czaszek, jak i samobójstwo są potępiane w „biblii satanistycznej”. Ich zdaniem uznawana miała być tylko śmierć „przychodząca jako zaspokojenie, niosąca ulgę w nieznośnej ziemskiej udręce”. A Mariusz się kwalifikował – powiedział dziennikarzom ich rozmówca. – Miał straszne kłopoty rodzinne. Znaliśmy je dokładnie. Dla niego powieszenie było jedyną ucieczką od tego koszmaru. I jeszcze oskarżyli Krzyśka o przyczynienie się do jego śmierci. To bzdura. Krzysiek był dla niego jak ojciec, płakał po jego śmierci.
Koczujący przed domami „satanistów” dziennikarze próbowali zagadnąć także Ulę i jej rodziców, ci jednak kategorycznie odmówili. Za to na rozmowę miała zgodzić się rodzina Krzyśka, która zapewniała w prasie, że jest normalna i katolicka. To dobry chłopak – zapewniała matka „Czarnego Proboszcza” – Tylko tyle, że słuchał trochę dziwnej muzyki – dodała. 23-latek pochodził z tak zwanego dobrego domu, a jego rodzice pracowali w cieszących się uznaniem publicznym zawodach.
Bialski sąd
Podczas wywiadu środowiskowego w miejscach zamieszkania oskarżonych stwierdzono, że umieszczeni w zakładzie karnym młodzi mężczyźni mają opinie negatywną, Ula zaś pozytywną. Krzysiek i Piotrek zostali skierowani na badania psychiatryczne do Parczewa, po których biegli orzekli, że obaj mężczyźni są w pełni poczytalni. W opinii lekarze opisali, że starszy z oskarżonych był w „sekcie” swoistym teoretykiem. Praktykiem był Piotrek oraz wszelki „narybek”, chociażby Mariusz, który usiłował wcielać w życie zasłyszane koncepcje. Obaj przyjaciele wychowani w skrajnie patologicznych warunkach, w przeciwieństwie do Krzyśka, mieli potrzebę zracjonalizowania własnej sytuacji – dzięki satanizmowi ich dotychczasowe porażki życiowe mogły zostać uznane za „wybór”, dlatego świadomie zaprzeczali otaczającemu ich porządkowi. Brak pozytywnych wzorców spowodował u wciąż niedojrzałego Piotrka skłonności do akceptacji skrajnych poglądów i przyswajanie „przerysowanych” postaw – głównie konfrontacyjnego buntu. Satanizm stał się dla niego czymś kompensującym deficyt wartości, których nie miał możliwości przejąć od rodziców. Podczas badania sądowo-psychiatrycznego stwierdzono także, że nastolatek choruje na depresję. Lekarze dopatrzyli się śladów po okaleczeniach i przypalaniach skóry papierosami. Na ramieniu miał wytatuowany odwrócony krzyż – taki sam, jak jego zmarły przyjaciel. Piotrek w czasie rozmowy z lekarzem stwierdził, że nie identyfikuje się już z żadną religią i nabrał do wszystkiego dystansu. Ściął też swoje długie włosy, uznając, że teraz jest „black metal skinheadem”. Zaprzeczył jednak identyfikacji z jakąkolwiek opcją światopoglądową i stwierdził, że teraz chciałby mieć tylko dobrą pracę i szczęśliwą rodzinę.
Postępowanie przygotowawcze zakończyło się w lipcu 1997 roku, po czym sprawa została skierowana do bialskiego sądu. Mimo licznych wniosków osadzonych oraz ich adwokatów, sąd nie chciał uchylić tymczasowego aresztu. W związku ze sprawą „satanistów” zatrzymano także kilku mężczyzn, którzy sprzedawali narkotyki oraz uprawiali marihuanę. Zarzuty o handel niedozwolonymi środkami usłyszało łącznie 13 osób.
Piotrek swoje 19. urodziny spędził za kratkami, gdzie jego jedynym kontaktem ze światem za grubym murem były listy, które otrzymywał od znajomych i swojej dziewczyny Uli. Niektóre z nich trafiły do akt sprawy, jako rzekome dowody na przynależność oskarżonych do sekty satanistycznej. W jednym z takich zarekwirowanych listów znajomi Krzyśka pisali, że chcieli przekazać mu książki, jednak strażnicy więzienni nie zgodzili się na ich dostarczenie. Literatura, którą chcieli przekazać dowcipni przyjaciele miała dość adekwatne do sytuacji tytuły: „Cmentarne hieny”, „Szatan i Judasz” oraz „Władca ognia”.
1 sierpnia 1997 roku w Sądzie Rejonowym w Białej Podlaskiej ruszył proces. Na sali pojawiła się trójka oskarżonych, świadkowie oraz publiczność ciekawa przebiegu rozprawy. Ci ostatni, po ogłoszeniu przez sędziego wyłączenia jawności, zostali wyproszeni na korytarz. Obrońca Uli wniósł o wyłączenie swojej klientki z akt i przekazanie jej sprawy do rozpatrzenia przez Sąd Rodzinny, ponieważ w chwili popełnienia przestępstwa dopiero za kilka tygodni miała skończyć 17 lat, a więc w świetle prawa była nieletnia. Sędzia przystał na wniosek adwokata i odtąd rozprawa dotyczyła już tylko Piotrka i Krzyśka. Oskarżyciel posiłkowy wnioskował o uznanie oskarżonych za winnych zarzucanych im czynów i wymierzenia kary łącznej dla obu oskarżonych po 3 lata pozbawienia wolności. Obrońca Krzyśka wniósł o uniewinnienie, a Piotrka o najniższy wymiar kary z warunkowym zawieszeniem jej wykonania i uchylenie tymczasowego aresztu.
Podczas rozprawy Piotrek ponownie przyznał się do zarzucanych mu czynów i twierdził, że żałuje tego, co zrobił. Mówił, że chciałby cofnąć czas do podstawówki, by zapobiec temu, że zaczął interesować się muzyką metalową i satanizmem. Te kilka miesięcy w areszcie miały go zmienić i chciałby po wyjściu na wolność ułożyć swoje życie na nowo. Bronił Krzyśka, zaprzeczał, jakoby namawiał kogokolwiek do samobójstwa czy częstował narkotykami. Uważał, że Mariusz powiesił się przez swoją sytuację rodzinną, a ich rozmowy o samobójstwie były tylko pijackimi wygłupami. Dzień przed śmiercią miał znów pokłócić się z matką, co przelało czarę goryczy. Twierdził, że o śmierci przyjaciela dowiedział się od jego babki, która potwierdziła, że dzień przed samobójstwem Mariusz pokłócił się ze swoją matką i uderzył ją w twarz. Po awanturze nastolatek miał wybiec z domu, krzycząc, że się powiesi. Piotrek i Krzysiek zgodnie twierdzili, że nie istniała żadna sekta satanistów, jedynie grupa znajomych zainteresowanych sprawami duchowymi, a „narybkiem” nazywali wszystkich młodszych od siebie znajomych. Powodem kradzieży czaszek miała być chęć zaimponowania rówieśnikom, a nie zdobycie rekwizytu do obrządków satanistycznych. Krzysiek, który ponownie nie przyznał się do zarzucanych mu czynów, także twierdził, że winą samobójstwa Mariusza jest jego matka alkoholiczka i nikt nikogo nie namawiał do śmierci czy brania narkotyków. Twierdził też, że jego poprzednie zeznania zostały zmienione, a przesłuchujący go policjanci obiecali mu, że zostanie wypuszczony, jeżeli zezna tak, jak oni tego oczekują.
Na kolejnych rozprawach znajomi oskarżonych tak jak wcześniej na policji twierdzili, że Mariusz popełnił samobójstwo ze względu na swoją trudną sytuację życiową, a nie przez domniemane namowy Krzyśka. Wielu uznało, że ich poprzednie przytoczone podczas rozprawy zeznania zostały zmienione lub źle zrozumiane przez przesłuchujących policjantów, którzy mieli wywierać na nich presję, by zeznawali na niekorzyść oskarżonych. Wielu zaprzeczyło też, jakoby w Białej Podlaskiej istniała jakakolwiek grupa satanistów. Zeznająca w roli świadka Ula broniła swojego chłopaka, zrzucając winę na Mariusza, że to on był głównym inicjatorem wyjazdu do Leśnej Podlaskiej.
Przed bialskim sądem zjawiła się także matka zmarłego 16-latka. Kobieta zalewała się łzami, wspominając jak wybitnie uzdolniony i grzeczny był jej syn. Opowiadała, że nie miała z nim żadnych problemów, zawsze odnosił się do niej z szacunkiem i zaprzeczyła, że dzień przed jego śmiercią miało dojść między nimi do awantury. Po chwili dodała jednak, że czasem uderzyła go w twarz, gdy ją zdenerwował, ale on nigdy jej nie oddawał. Pamiętam, że w dniu, gdy popełnił samobójstwo, wychodząc z domu płakał i powiedział, że nie chce umierać tak jak jego ojciec, że ma dopiero 16 lat – twierdziła. Miał być rozkojarzony, dziwnie się zachowywać. Twierdziła także, że Mariusz wcale nie ciął się żyletką, nie miał też żadnej czaszki, nie chodził na cmentarz, nie otwierał grobów i nie uciekał z domu. Zaprzeczyła, gdy sąd spytał, czy spożywa alkohol, mimo tego, że chwilę wcześniej zeznawał jej wieloletni sąsiad, który potwierdził, że regularnie widywał ją pijaną.
Po kilku rozprawach Piotrek został ponownie poddany badaniom psychiatrycznym w celu ustalenia, czy jest osobą zdemoralizowaną, a jeżeli tak, to w jakim stopniu i jaki wpływ miało na niego środowisko, w którym dorastał. Badaniom mieli poddać się także jego rodzice, ojciec jednak się nie stawił, a miejsce pobytu matki od dawna było nieznane. Biegli stwierdzili, że 19-latek ze względu na swoje patologiczne pochodzenie i brak stabilizacji w życiu jest niedojrzały, poszukuje akceptacji i uznania w gronie osób mających podobne problemy. Łatwo poddaje się wpływom innych, izoluje od świata, nie przejawia konstruktywnych zainteresowań i jest niechętny wobec autorytetów. Jego uczuciowa więź z rodzicami dawno została zerwana, a on sam jest zdemoralizowany w stopniu znacznym.
Sekta nie istnieje
5 grudnia 1997 roku w Sądzie Rejonowym w Białej Podlaskiej zapadł wyrok. Krzysiek został uznany za winnego wszystkich zarzucanych mu czynów i skazany za nakłanianie Mariusza do popełniania samobójstwa na 2 lata pozbawienia wolności, za udzielanie Mariuszowi i Andrzejowi marihuany oraz nakłanianie ich do jej zażywania – na 1 rok pozbawienia wolności. Karą łączną za wszystkie postawione zarzuty były 2 lata pozbawienia wolności. Piotrek także został uznany za winnego i skazany za znieważenie miejsca spoczynku w Leśnej Podlaskiej na 1 rok pozbawienia wolności, za kradzież czaszek z cmentarza w Białej Podlaskiej na 2 lata pozbawienia wolności, co dało karę łączną 2 lat pozbawienia wolności.
Po ogłoszeniu wyroku Krzysiek wraz ze swoim adwokatem złożył apelację, w której przytoczył zeznania świadków, podkreślając fakt, że nikt z nich nie twierdził, że Mariusz popełnił samobójstwo przez niego. Wszyscy zgodnie twierdzili, że zrobił to przez swoją matkę i nie ma żadnych dowodów na to, że było inaczej. Zaprzeczył też, jakoby przewodniczył jakiekolwiek grupie. Adwokat Piotrka także odwołał się od wyroku, wnioskując o zmianę wyroku na wyrok w zawieszeniu, uzasadniając to tym, że jego klient jest młodociany i nigdy nie był karany sądownie, ponadto przyznał się do winy i okazał skruchę. W tym samym miesiącu Wydział Rodzinny i Nieletnich Sądu Rejonowego w Białej Podlaskiej wydał wyrok dotyczący Uli. Nastolatka została uznana za winną zbezczeszczenia grobu w Leśnej Podlaskiej i orzeczono wobec niej dozór kuratora.
Młodzi mężczyźni zostali zwolnieni z tymczasowego aresztu. W czerwcu 1998 roku Sąd Wojewódzki w Lublinie utrzymał w mocy wyrok dotyczący Piotrka, zmieniając jedynie klasyfikację prawną czynu, stwierdziwszy, że nie ograbił on grobu, tylko go znieważył. Zdaniem lubelskiego sądu wszystkie okoliczności łagodzące zostały w wyroku Sądu Rejonowego uwzględnione, a charakter popełnionych przestępstw był wyjątkowo odrażający i dotkliwie znieważył majestat śmierci. Po uprawomocnieniu się wyroku Piotrek wrócił więc za kratki. Z kolei wyrok Krzyśka został uchylony i przekazany do sądu w Białej Podlaskiej w celu ponownego rozpatrzenia. Lubelski sąd stwierdził bowiem, że sąd niższej instancji dopuścił się kilkakrotnie rażącej obrazy przepisów, chociażby dlatego, że nie wezwał na rozprawę główną nastolatka, który wraz z Krzyśkiem jako ostatni widzieli Mariusza przed popełnieniem przez niego samobójstwa.
Proces dotyczący już tylko „Czarnego Proboszcza” rozpoczął się we wrześniu 1998 roku w Sądzie Rejonowym w Białej Podlaskiej. Oskarżony odpowiadał z wolnej stopy. Przed Temidą ponownie nie przyznał się do zarzucanych mu czynów, a po odczytaniu zeznań ze śledztwa stwierdził, że w większości są nieprawdziwe lub przeinaczone przez przesłuchujących go funkcjonariuszy. Twierdził, że mówił to, czego od niego wymagali, ponieważ policjanci mieli go zapewniać, że później będzie miał czas na sprostowania. Wiele z informacji, które podał – jak chociażby obrządki z udziałem dziewic – były żartem. Nie uczestniczył też w żadnych czarnych mszach, co potwierdzały wcześniejsze zeznania jego kolegów. Jednym z zeznających w charakterze świadka był Piotrek. Doprowadzony z Zakładu Karnego 20-latek zapewniał, że oskarżony wręcz odradzał Mariuszowi samobójstwo, gdy ten po raz kolejny odgrażał się, że zabije się przez swoją matkę. Zaprzeczył też, że posiadali stopnie wtajemniczenia i że Krzysiek był autorytetem dla zmarłego 16-latka, bo wszyscy traktowali się na równi, jak koledzy. Również uważał, że jego poprzednie zeznania były wymuszone i przeinaczane przez funkcjonariuszy, którzy bili go i straszyli kryminałem.
Na następnych rozprawach pojawili się inni świadkowie, którzy zeznawali uprzednio podczas procesu dwóch „satanistów”. Wszyscy zgodnie twierdzili i mnożyli dowody na to, że Krzysiek nikogo nie namawiał do zabicia się, a śmierci Mariusza winna jest jedynie jego matka alkoholiczka. Większość negowała też funkcjonowanie grupy satanistycznej i twierdziła, że żadna sekta nie istnieje i nigdy nie istniała. Uważali, że byli jedynie grupą znajomych zainteresowanych duchowością, demonologią i okultyzmem, którzy spędzali wspólnie czas, rozmawiając o muzyce i pijąc alkohol. Większość z przesłuchiwanych podczas odczytywania ich zeznań ze śledztwa nie potwierdziła ich prawdziwości i twierdziła, że policjanci manipulowali ich sensem.
Batalie i wyroki
W lutym 1999 roku na jednej z rozpraw stawiła się matka zmarłego Mariusza. Swoje zeznania zaczęła od prośby, by nigdy więcej już jej nie wzywano, bo nie ma nic do powiedzenia i nie zależy jej na tym, by ktokolwiek został ukarany. Mnie nikt dziecka z grobu nie zwróci – oznajmiła gorzko, by po chwili dodać kilka ostrych słów pod adresem Krzyśka. Nie chcę patrzeć na twarz obecnego tu oskarżonego! – rzuciła – Niech on dalej sobie chodzi, rozprowadza, co rozprowadza i morduje! – dodała, po czym błagała sędziego, by wypuścił ją na zewnątrz. Zdaniem niektórych obecnych od kobiety było czuć alkohol. Z jej dalszych wypowiedzi wynikało, że obwinia „Czarnego Proboszcza” o śmierć swojego syna, twierdząc, że „faszerował czymś chłopaka”. O Mariuszu wypowiadała się w samych superlatywach: że oczytany, zdolny, grzeczny, ambitny, wrażliwy, inteligentny, miał dobre stopnie i kategorycznie nie był satanistą. Zaprzeczyła też wszystkim oskarżeniom świadków i nigdy więcej nie stawiła się w sądzie, ignorując wszystkie kolejne wezwania na rozprawy.
W charakterze biegłego powołany został Ryszard Nowak – przewodniczący Ogólnopolskiego Komitetu Obrony przed Sektami. Nowak jako polityk zajmował się tematyką sekt od czterech lat, a w lutym 1998 roku założył swoją organizację, która prężnie działała w uświadamianiu rządzącym oraz społeczeństwu, jakie zagrożenia niosą ze sobą grupy przestępcze działające pod przykrywką związków wyznaniowych. Twierdził, że od roku obserwuje w Polsce gwałtowny wzrost liczby satanistów. Biegły przed sądem o satanizmie mówił jako o sekcie śmierci, różnorodnej w swoich odłamach. Grupę z Białej Podlaskiej określił jako działającą w nurcie “satanizmu powierzchownego”, który uznał za najpopularniejszy z odmian i w blisko stu procentach tworzony przez młodzież. “Satanizm powierzchowny” scharakteryzował jako grupę młodych ludzi o znikomej wiedzy na temat własnego wyznania, którym przewodzi starszy i charyzmatyczny lider. Twierdził, że według doświadczeń zebranych podczas innych interwencji Komitetu Obrony przed Sektami przywódca miał pełnić zwykle rolę ideologa i w porównaniu do szeregowych członków grupy był oczytany i bardziej zorientowany w satanizmie. Starał się imponować, zwykle grał osobę tajemniczą, wiedzącą więcej od ludzi z ulicy, budził autorytet i podziw. Grupy miały funkcjonować jako tajne, ale jej członkowie robili wszystko, by było o nich głośno, czuli się wyjątkowi i wyróżnieni. Przykładem manifestowania swojego wyznania miało być chociażby odróżnianie się mrocznym ubiorem, przyozdabianie “satanistycznymi symbolami” i manifestowanie wyjazdów na “satanistyczne koncerty”. Oprócz zamiłowania do wydarzeń muzycznych członków „sekty” z nurtu “satanizmu powierzchownego” miało charakteryzować w większości przypadków pochodzenie z rodzin patologicznych, przez co łatwo można było zbuntować ich przeciwko rodzicom, Kościołowi czy szkole. Według biegłego, w porównaniu do europejskich przypadków “grup powierzchownych” polscy “sataniści” brali mniej narkotyków, a częściej się upijali.
Ryszard Nowak twierdził, że nie zna przypadków dobrowolnego opuszczenia sekty tego typu i na każdego, kto chciał się wycofać, wydawany był wyrok śmierci. Opowiadał, że sataniści powierzchowni składają ofiary nie tylko z kotów, ale także z ludzi. Do zabójstwa miało dochodzić między innymi za pomocą przymuszenia do samobójstwa, co dla wybranka miało być nie lada zaszczytem. Moc, którą posiadał umierający, przechodziła wtedy na lidera grupy bądź na osoby wykonujące wyrok śmierci. Zdaniem opiniującego to nie przypadek, że Mariusz i Andrzej powiesili się w tych konkretnych dniach, bo 13 to dla satanistów liczba magiczna. Biegły był przekonany, że na terenie Białej Podlaskiej działa grupa satanizmu powszechnego, a Krzysiek jest jego przywódcą.
W lutym 2000 roku w Sądzie Rejonowym w Białej Podlaskiej zapadł ponowny wyrok skazujący Krzyśka na dwa lata pozbawienia wolności. Z drugiego z zarzutów został uniewinniony z uwagi na znikomą szkodliwość społeczną. Uzasadnienie wyroku opierało się w dużej mierze na słowach biegłego Ryszarda Nowaka.
Prokuratura zaskarżyła wyrok dotyczący drugiej części zarzutu i zażądała ukarania oskarżonego za udzielanie narkotyków. Apelację o uchylenie wyroku złożył Krzysiek oraz jego adwokat. Na szesnastu ręcznie zapisanych stronach oskarżony skrytykował sposób prowadzenia śledztwa oraz przebieg przesłuchań. Stwierdził, że miejscowi policjanci podbijają statystyki swojej skuteczności w łowieniu złoczyńców za pomocą wymuszania zeznań. Wspomniał o niesławnym w Białej Podlaskiej policjancie, który prowadził między innymi śledztwo dotyczące „bialskich satanistów”. Ryszard M. był już kilkakrotnie zawieszany w pełnieniu obowiązków służbowych ze względu na zarzuty stosowania przemocy wobec przesłuchiwanych oraz swoich podwładnych. W tamtym czasie w jego sprawie trwało postępowanie prowadzone przez Wydział do Walki z Przestępczością Zorganizowaną Prokuratury Wojewódzkiej w Lublinie. W swojej apelacji Krzysiek powołał się także na sytuacje z pobliskich Łomaz, gdzie w styczniu 1997 roku pijany komendant tamtejszej policji podczas wymuszania zeznań zastrzelił 19-latka (o tej sprawie pisałam tutaj). Oskarżony wspomniał także o błędach w śledztwie i przeoczeniu przez grupę policjantów dowodzonych przez Ryszarda M. kilku kwestii, jak chociażby tej, że konkubent matki zmarłego Mariusza mówił, że w nocy z 12 na 13 lutego 1997 roku nastolatek wrócił do domu. Na miejscu miał zastać swoją matkę pijącą z dwoma mężczyznami. Kobieta wygoniła syna z domu, a ten najprawdopodobniej wrócił do Parku Radziwiłłów. Za takim tokiem wydarzeń miał przemawiać także fakt, że w notatkach policyjnych z oględzin na miejscu odnalezienia zwłok zanotowano, że w chwili przybycia policjantów czyli około godziny 11:00 ciało było jeszcze ciepłe. Ten fakt sugerował, że do zgonu miało dojść nad ranem, a nie nocą, chwilę po zakończeniu urodzinowego spotkania. Grupa Ryszarda M. nie ustaliła godziny śmierci 16-latka, nie przesłuchała też konkubenta jego matki.
Zdaniem „Czarnego Proboszcza” prokuratura utajniła proces w obawie przed prasą, która – żywo sprawą zainteresowana – mogłaby dostrzec nieścisłości pomiędzy zeznaniami spisanymi na policji, a tymi z sali sądowej. Na pierwsze rozprawy nie wezwano też kolegi Krzyśka i Mariusza, który wraz z nimi został na urodzinowej imprezie do końca i to jego słowa policjanci uznali jako jeden z głównych dowodów na namawianie do samobójstwa przez oskarżonego. Młody mężczyzna miał poganiać Mariusza, by szybciej polewał i przestał w końcu narzekać, co przesłuchujący policjant miał zapisać jako słowa Krzyśka. Koronny argument policji upadł dopiero po apelacji, po której autor tych słów został w końcu wezwany przed sąd, gdzie potwierdził, że zdanie brzmiało inaczej i nie wypowiedział go „Czarny Proboszcz”. Ponadto wszyscy świadkowie zgodnie twierdzili, że Mariusz popełnił samobójstwo przez swoją matkę. Przytoczył także zeznania, z których jasno wynikało, że nikt nigdy nie wymienił Krzyśka jako uczestnika „czarnych mszy”, bezczeszczenia grobów czy odwracania krzyży na lokalnym cmentarzu, co sugeruje, że nie mógł być liderem żadnej satanistycznej grupy. W swojej apelacji przyznał, że nie uważa się za mądrzejszego od innych, bo nie ma nawet średniego wykształcenia. Na koniec trafnie stwierdził, że w Polsce za poglądy religijne się nie karze.
Obrońca oskarżonego na trzynastu stronach maszynopisu wytknął liczne błędy i zaniechania, które przyczyniły się do wyroku skazującego jego klienta. Sąd zbagatelizował chociażby wcześniejszy wniosek o ustalenie, czy Mariusz miał problemy psychiczne, nie poproszono o przesłanie dokumentacji psychologicznej z poradni, do której został skierowany po pierwszej próbie samobójczej. Nie próbowano też w żaden sposób ustalić przyczyny targnięcia się na swoje życie przez nastolatka, ani nie ustalono jego stopnia zdemoralizowania. Adwokat przytoczył badania mówiące o rosnącej liczbie samobójstw wśród dzieci i nastolatków w ostatnich latach i statystyki ich przyczyn, w których górowały problemy rodzinne, alkoholizm rodziców i depresja. Wszystkie okoliczności wykazane w badaniach łudząco pasowały do sytuacji życiowych, z którymi zmagał się przed śmiercią Mariusz. Obrońca „Czarnego Proboszcza” wskazał też, że protokół przesłuchania jego klienta nie został podpisany przez dwóch obecnych przy składaniu wyjaśnień policjantów. Nie zawierał także wzmianki o odczytaniu jego treści przesłuchiwanemu, co sugeruje, że oskarżony nie znał jego treści i nie mógł wnieść żadnych uwag. Adwokat podważył także autorytet biegłego Ryszarda Nowaka, którego określił jako „człowieka o nieznanym wykształceniu i przygotowaniu zawodowym”.
Rok później, w lutym 2001 roku Sąd Okręgowy w Lublinie uchylił zaskarżony wyrok i przekazał do ponownego rozpatrzenia. Lubelski sąd zgodził się z obrońcą oskarżonego i uznał, że sąd pierwszej instancji popełnił szereg uchybień procesowych. W maju tego samego roku przed Temidą w Białej Podlaskiej ponownie ruszył proces. Łącznie odbyło się ich jeszcze dziesięć. Przesłuchano ponownie świadków, którzy rozjechali się po kraju na studia i za pracą, co przysporzyło nie lada problemów, by doprowadzić ich na rozprawę. Większość nie pamiętała już wydarzeń sprzed kilku lat, nie potrafiła odnieść się do swoich zeznań ze śledztwa, ani wnieść niczego nowego do rozprawy. Wszyscy jednak nieprzerwanie twierdzili, że Mariusz zabił się przez swoją sytuację rodzinną. W sądzie stawili się także policjanci, którzy w 1997 roku przesłuchiwali „Czarnego Proboszcza”. Twierdzili, że nie pamiętają wiele z tamtych wydarzeń, nie dostrzegli nieścisłości w śledztwie, a brak podpisu jednego z nich mógł być zwykłym przeoczeniem.
Krzysiek chwytał się wszelkich sposobów, by udowodnić, że nie jest i nie był żadnym przywódcą sekty. Do akt sprawy dołączono jego świadectwo chrztu, dyplom uczęszczania na lekcje religii, legitymację honorowego dawcy krwi oraz akt ślubu kościelnego, który wziął ze swoją ówczesną dziewczyną w trakcie trwania sądowych batalii. Wysłał też do Sądu Rejonowego w Białej Podlaskiej list z prośbą o dołączenie do akt oraz zaliczenie na poczet materiału dowodowego kserokopii artykułu prasowego z tygodnika „NIE” pod tytułem „Szatan z Unii Pracy”, w którym autor próbuje skompromitować Ryszarda Nowaka. W tekście czytamy, że tropiciel sekt jest z zawodu technikiem-rolnikiem, pracował w przeszłości też jako kelner, kaowiec i przewodnik górski. Nowak odszedł od swojej partii politycznej po klęsce w wyborach parlamentarnych i od tej pory “brylował w mediach jako tropiciel satanistów”. Tygodnik „NIE” przypomniał swój artykuł z 1999 roku, w którym dziennikarze ujawnili, że przyłapali byłego posła na konfabulacji o rzekomym sataniście, na którego sekta miała wydać wyrok śmierci. Jak ujawniliśmy, rewelacji Nowaka o zagrożeniu ze strony sekt nie potwierdziły ani Komenda Główna Policji ani Ministerstwo Sprawiedliwości – czytamy. – Nowak twierdzi, że ukrywa szczyla, a całą dobę chronią go policjanci w cywilu. Okazało się, że nie było ani ochrony, ani satanisty, a żadna prokuratura nie wszczęła śledztwa. Autor artykułu stwierdził, że stowarzyszenie założone przez Nowaka jest fikcją, a w skład jego zarządu wchodzą członkowie rodziny przewodniczącego oraz jego znajome – kucharki z rodzinnej miejscowości.
W październiku 2002 roku po ponad 5 latach rozpraw w Sądzie Rejonowym w Białej Podlaskiej zapadł wyrok. Sąd uznał „Czarnego Proboszcza” winnego wszystkim zarzucanym mu czynom i skazał na karę łączną 2 lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata. W uzasadnieniu czytamy, że Sąd pominął dowód z zeznań Ryszarda Nowaka ponieważ “osoba ta tylko z racji swoich zainteresowań zajmuje się problematyką satanizmu. Jej przygotowanie zawodowe zaś jest zupełnie inne.” Uzasadnienie jest też pełne błędów, mylone są nazwiska i zeznania, postać Krzyśka z Pawłem, a Mariusza z Andrzejem. Mimo uznania oskarżonego winnym Sąd uznał, że nie zasługuje on na karę eliminacyjną, ponieważ po wyjściu z Zakładu Karnego pokazał, że zmienił swój tryb życia i nie ma dowodów na to, by kontynuował swoją działalność sprzed 5 lat.
„Narybek” dziś
Wbrew pozorom pamięć i strach przed „satanistami” są w Białej Podlaskiej wciąż żywe. Gdy po ponad 17 latach od samobójczych śmierci nastolatków w pobliskich Rakowiskach 18-letni Kamil N. wraz z rówieśnicą Zuzanną M. zamordował swoich rodziców, w mieszkańcach obudziły się dawne lęki. Ludzie przypomnieli sobie pogłoski z lat 90. jakoby sataniści nawoływali młodzież do zabijania rodziców i połączyli je ze sprawą zabójstwa małżeństwa N. Prasa zaczęła przypominać sprawę „bialskich satanistów” doszukując się w ubiorze, guście muzycznym czy wpisach na Facebooku podejrzanych 18-latków odniesień do satanizmu. Oczywiście, motyw zbrodni w Rakowiskach okazał się zupełnie inny, jednak dla wielu mieszkańców okolicy był to następny dowód na prężne działanie samego Szatana.
W Białej Podlaskiej wciąż żyją i mieszkają osoby związane za młodu z bialskimi “satanistami”. Większość z nich wyrosła z nastoletnich wybryków i ułożyła sobie życie, jakie wiedzie przeciętny obywatel, spokojne i bez większych ekscesów. Po rozmowie z kilkoma mogę jedynie wysnuć wniosek, że żadnej sekty ani satanistów nie było, a opisani w aktach “sataniści” sami śmieją się dziś z głupot, które się tam znalazły. Jeden z dawniej zadeklarowanych „satanistów” dzierży dziś w Białej Podlaskiej stanowisko dyrektora jednego z większych budynków, inny prowadzi własną działalność, jeszcze inny jest kierownikiem sklepu, inny pracuje na produkcji. Krzysiek także pozostał w mieście oraz w związku małżeńskim z tą samą dziewczyną, którą poślubił podczas sądowych batalii. Pracuje fizycznie, wciąż lubi rubaszny żart i wypić coś mocniejszego. Wielu wyjechało i tylko czasem odwiedza „stare śmieci”. Ula skończyła studia i też wpada niekiedy, żeby zobaczyć dawne skwerki i powspominać. Mimo skończonej czterdziestki wciąż uśmiecha się dołkami w policzkach niesfornej nastolatki. Drogi większości się rozeszły, nie widzieli się latami.
Piotrek widywany był na Placu Wolności, spał po ławkach i prosił o drobne na wino. Zarabiał, robiąc tatuaże, zdaniem niektórych całkiem dobre. Nie wadził nikomu, czasem nawet zamienił kilka słów z kimś z dawnych czasów. Od około dziesięciu lat nikt go jednak nie widział – jak kamień w wodę. Słyszałam plotkę, że popełnił samobójstwo, jednak po sprawdzeniu wiem, że nie został pochowany na żadnym z bialskich cmentarzy. Jeżeli odszedł, to bardzo, bardzo cicho. Bez spektakularnego rozgłosu, o którym marzył razem z Mariuszem. Prawdopodobnym jest, że wyjechał z miasta lub ponownie trafił do więzienia, gdzie wcześniej już kilkakrotnie lądował za kradzieże. Jego ojciec nie żyje, a matka ponoć została zamordowana.
Groby Mariusza i Andrzeja stoją obok siebie, oddziela je tylko jedna mogiła. Palą się znicze, leżą kwiaty, krzyże stoją prosto. Miejsce śmierci Mariusza zarosło gęstą roślinnością, a krzak czarnego bzu wycięto w pień.
. . .
W 2015 roku wspomniany w moim tekście policjant Ryszard M. wydał książkę, gdzie w jednym z rozdziałów opisuje swoje wspomnienia z prowadzenia śledztwa w sprawie bialskich „satanistów”. Emerytowany dziś funkcjonariusz napisał, że policja wiedziała długo przed rozpoczęciem przesłuchań o fakcie, że członkowie „sekty” będą popełniali samobójstwa 13. dnia każdego miesiąca. Członkowie grupy dochodzeniowej nadzorowanej przez M. mieli śledzić podejrzanych młodych ludzi „dzień i noc”, widzieć nawet „obrzędy w Parku Radziwiłłów” i wszystko „zarejestrować”. O dziwo, w aktach sprawy, które miałam okazję dokładnie i wielokrotnie przeczytać, nie ma żadnej wzmianki o materiale dowodowym w postaci rzeczonych nagrań czy zdjęć (bo tak rozumiem słowo „zarejestrować”). Następnym błędem, którego doszukałam się w krótkim rozdziale pod tytułem „sekta Lucyfera”, jest stwierdzenie, że „sataniści” zrobili sobie biznes ze sprzedawania skradzionych z cmentarzy czaszek, dzięki czemu śledczy dotarli do nabywców i „krąg osób do przesłuchania powiększył się”. Z informacji, które zawierają akta sądowe wynika, że kradzież i sprzedaż czaszki była jednorazowym wybrykiem, a nie stałym procederem. Na stronach akt nie wspomniano też o ukaraniu lub przesłuchaniu kogokolwiek innego, kto by kupił lub sprzedał ludzkie szczątki. Takich niespójności z aktami jest w książce więcej.
. . .
Kilkanaście dni przed publikacją tego tekstu, zmarł Roman Kostrzewski – wokalista zespołu „Kat” oraz autor kasety z nagraniem „Biblii Satanistycznej”.
. . .
Aktualizacja:
Dotarłam do informacji, że Piotrek w marcu 2022 roku opuścił jeden z zakładów karnych. Aktualnie nie wiadomo gdzie przebywa, mógł wyjechać za granicę. Na koncie ma wyroki głównie za kradzieże.
W czerwcu 2022 roku ukazał się podcast chłopaków z Podcastex’u pt. „Satanic Panic”. Nagranie porusza tytułowe zjawisko występujące między innymi w latach 90., które charakteryzowało się panicznym strachem społeczeństwa przed satanistami. Wspomina też sprawę z Białej Podlaskiej.
• • •
Imiona oskarżonych oraz samobójców zostały zmienione.
Tekst powstał głównie na podstawie akt sądowych, które udostępnił mi Sąd Rejonowy w Białej Podlaskiej. Niektóre z informacji pochodzą z rozmów z mieszkańcami Białej Podlaskiej (np. opis pogrzebu Mariusza). Korzystałam także z informacji z prasy, a dokładnie ze „Słowa Podlasia” wyd. 15-21 kwietnia 1997 r., artykuł „W objęciach szatana” autorstwa Jacka Korwina i Wojciecha Sumlińskiego oraz ze „Słowa Podlasia” wyd. 29 kwietnia-5 maja 1997 r., artykuł „Tragiczna zabawa?” autorstwa Tomasza Mikke i Ryszarda Warsa.
Moje teksty wrzucam też na Wykop (tu i tu), gdzie w sekcji komentarzy znajdziecie super ciekawe dyskusje. ( ͡° ͜ʖ ͡°) Powyższy artykuł na wykopkowym Mikroblogu znajdziecie tutaj.