POLSKIE PATO

Ślepy traf

Lata 90. to czas najaktywniejszych działań polskich zorganizowanych grup przestępczych. Nasza mafia jest najczęściej kojarzona z podwarszawskimi Pruszkowem i Wołominem, jednak w gangsterskich historiach zapisało się znacznie więcej miast i wsi. Ważnym miejscem przestępczych porachunków i nielegalnych biznesów były wschodnie przejścia graniczne. W Terespolu prężnie działały grupy złożone zarówno z obywateli Polski, jak i mieszkańców byłych krajów bloku komunistycznego.

. . .

Blisko trzydzieści lat temu kilkukilometrowe kolejki samochodów do polsko-białoruskiego przejścia granicznego nie dziwiły nikogo. Zdarzało się, że w oczekiwaniu na odprawę celną kierowcy stali nawet po pięć dni. Sytuacja na granicy sprzyjała okolicznym opryszkom wymyślającym coraz to nowsze sposoby na obrabowanie nocujących w autach ludzi. Wracający za Bug zwykle mieli ze sobą spore sumy pieniędzy – skupowali dolary lub sprzedawali na polskich bazarach papierosy, alkohol czy części samochodowe. Ofiarami złodziei padały także wycieczki autokarowe i kierowcy tirów.

Oprócz napadów rabunkowych przygraniczni bandyci wymuszali haracze i brali pieniądze za nonsensowne usługi: nocne pilnowanie kolejki, ochronę przed innymi gangsterami albo rzekome sprzątanie okolicy. Niektórzy z terespolskich „ochroniarzy” mieli nawet założone legalne działalności i nosili charakterystyczne mundury. Stawiających opór bito pałkami i rażono paralizatorami, grożono bronią lub jej atrapą, zastraszano i siłą usuwano z kolejki. Przybysze zza wschodniej granicy, gdzie zwykle panowało jeszcze większe bezprawie niż w Polsce, nie zdawali sobie sprawy, że wyłudzacze działają nielegalnie. Wielu z przyjezdnych miało już wcześniej przygotowane zaskórniaki, które posłusznie wręczali gangsterom w ochroniarskich uniformach.

Działalność gangsterska na polsko-białoruskiej granicy przynosiła duże zyski, było więc wielu chętnych do prowadzenia tam interesów, a konflikty pomiędzy konkurencyjnymi grupami były prawie na porządku dziennym. Gangsterzy nie przebierali w środkach – regularnie dochodziło do pobić, okaleczeń czy niewyjaśnionych zaginięć. Wiele z mafijnych zatargów kończyło się morderstwami. Gangsterzy byli bezwzględni, a swoje ofiary przed śmiercią często torturowali, obcinając palce czy dłonie.

Kadr z „Magazynu Kryminalnego 997”

. . .

Jednym z najbardziej znanych podlaskich rekieterów lat 90. był cieszący się autorytetem w przestępczym światku Mariusz L., pseudonim „Wara”. Oprócz wymuszeń rozbójniczych i pobierania haraczy, jego ludzie pomagali w tak zwanym „bezpiecznym przejeździe”, który polegał na przeprowadzeniu auta na sam początek kolejki. W 1996 roku „Wara” postanowił zalegalizować swoją przygraniczną działalność i założył przedsiębiorstwo pod nazwą „Budzik”, które zajmowało się budzeniem kierowców czekających w kolejce do odprawy. Zatrudnieni przez właściciela firmy przestępcy przechadzali się o poranku wśród zaparkowanych aut i pukali w szyby. Od zaspanych kierowców wymagali zapłaty w wysokości dziesięciu złotych.

W „Budziku” zatrudniony był miejscowy znany bandyta Dariusz W., nazywany w swoim środowisku „Tulipanem”. Znamienna ksywka pochodziła od działającego w latach 70. i 80. podrywacza i złodzieja Jerzego Kalibabki. Tak jak słynny uwodziciel, W. uwielbiał zakrapiane imprezy, towarzystwo kobiet i przypadkowy seks. Spore pieniądze, które zarabiał na granicy i na złomowisku trwonił w szybkim tempie. W firmie terespolskiego gangstera pracował także „Dżudżo”, kolega „Tulipana” mieszkający na tej samej ulicy.

W tym czasie jednym z najbardziej wpływowych ludzi na wschodniej granicy był obywatel Rosji ormiańskiego pochodzenia Aleksander Y., pseudonim „Said”. Mafiozo działał na terenie całej Polski i w krajach byłego bloku komunistycznego, skąd jego współpracownicy sprowadzali kradzione samochody. Sam „Said” mieszkał na stałe w Białymstoku, sporadycznie pojawiając się w Terespolu czy Białej Podlaskiej, gdzie w jednym ze znanych hoteli opłacał pokój, który zawsze na niego czekał. Firma „Budzik” była realnym zagrożeniem dla jego interesów, dlatego gdy tylko dowiedział się o legalnym biznesie konkurencji, zaczął częściej pokazywać się na granicy. W towarzystwie rosłych mężczyzn obserwował patrolujących przygranicze pracowników „Budzika”.

. . .

Nocą z 4 na 5 września 1996 roku w jednej z kamienic przy ulicy Wojska Polskiego w Terespolu rozległo się pukanie do drzwi. Tej nocy „Dżudżo” nie wrócił do domu i pijany po imprezie spał u znajomych. Bliscy gangstera po cichu spojrzeli przez wizjer, za którym stało dwóch młodych mężczyzn. Widok broni u jednego z nich utwierdził ich w przekonaniu, by udawać, że w mieszkaniu nikogo nie ma. Zrezygnowani nieproszeni goście opuścili klatkę schodową i udali się do sąsiedniej kamienicy.



Kto tam?

– szepnęła przez drzwi zbudzona ze snu niewidoma kobieta.



My do „Tulipana”

– odpowiedział głos z wyraźnym wschodnim akcentem.

Syna 62-latki nie było w domu, noc spędzał pijany w objęciach kochanki. Stanisława W. odpowiedziała zgodnie z prawdą, a ci oddali dwa strzały w stronę mieszkania. Kule przebiły drewniane drzwi i trafiły w klatkę piersiową matki „Tulipana”. Napastnicy uciekli, a jeden z członków rodziny postrzelonej wezwał pogotowie. Ranna kobieta została przetransportowana do szpitala w Białej Podlaskiej, gdzie podczas operacji zmarła.

Na miejscu pojawili się bialscy kryminalni, którzy ustalili, że bandyci uciekli autem z białoruską rejestracją. Mimo blokady dróg, sprawcy przedostali się na E30, a później poza granice Polski. Zarówno „Tulipan”, jak i „Wara” odmówili policji współpracy, oczywistym było jednak, że Stanisława W. była przypadkową ofiarą mafijnych porachunków. Z ustaleń mundurowych wynikało, że zamach miał związek z działalnością firmy „Budzik”, a martwi mieli być „Tulipan” i „Dżudżo”. Mordercy kobiety mieli ją już wcześniej nachodzić i dopytywać o syna, który w ostatnim czasie rzadko nocował w rodzinnym mieszkaniu. Tajemniczy mężczyźni mieli też na osiedlach w Białej Podlaskiej dopytywać o adres „Wary” i wybić szybę w mieszkaniu matki „Tulipana”.

Mimo działań bialskiej i lubelskiej policji sprawcy nie zostali zidentyfikowani, a sprawę umorzono. W krótkim czasie po zamachu „Wara” rozwiązał firmę i wraz z całą rodziną wyprowadził się do Warszawy. Interesy „Tulipana” przestały się opłacać, a koledzy z przygranicza bali się, że współpracując z nim, narażą się „Saidowi” i jego świcie. Syn zamordowanej kobiety na kilka lat zrezygnował z gangsterskiej kariery, ale na początku XXI wieku wrócił do fachu. Zajął się przemytem narkotyków na Białoruś, gdzie w 2002 roku został zatrzymany za posiadanie sporej ilości amfetaminy. Białoruski sąd skazał go na osiem lat pozbawienia wolności i pozwolił na odsiedzenie wyroku w Polsce. W trakcie jednej z przepustek zaczął się ukrywać i przez pewien czas był na liście poszukiwanych przez policję.

„Said” od 1997 roku wraz z ormiańską mafią zajmował się wymuszaniem haraczy od handlarzy na Stadionie Dziesięciolecia. W 2001 roku został zatrzymany, a blisko dwa lata później skazany na dziewięć lat więzienia. Rok po usłyszeniu wyroku zmarł na raka.

Temat Ormian na warszawskim stadionie został był poruszony w serialu dokumentalnym „Prawdziwe psy”. W odcinku dziesiątym wystąpił nawet sam „Said”:

. . .

W 2012 roku kryminalni z lubelskiego Archiwum X postanowili wrócić do sprawy śmierci Stanisławy W. z Terespola. Policjanci z Wydziału Kryminalnego KWP w Lublinie oraz policjanci z Białej Podlaskiej nawiązali współpracę z białoruskimi instytucjami państwowymi i organami ścigania z Brześcia. Dzięki ich kooperacji i zastosowaniu nowoczesnych metod z dziedziny badań kryminalistycznych, funkcjonariusze ustalili, że sprawcą śmierci 62-letniej kobiety jest niejaki Uladzimir M. Białorusin w 1996 roku miał 18 lat i pracował m.in. dla „Saida”. Po zabójstwie Stanisławy W. wrócił do rodzinnego Brześcia, gdzie mieszkał przez sześć lat. Później wyprowadził się do Niemiec i tam ułożył sobie życie. Nie zaprzestał jednak stosowania przemocy i kilkakrotnie dotkliwie pobił swoją partnerkę.

Mimo wydania europejskiego nakazu aresztowania, M. przez kilkanaście miesięcy pozostawał nieuchwytny. Dopiero wiosną 2016 roku policja otrzymała informację, że poszukiwany widziany był w niemieckim mieście Augsburg. Niemieccy funkcjonariusze zatrzymali 38-letniego Uladzimira. Po deportacji do Polski mężczyzna został przewieziony do Aresztu Śledczego w Lublinie.


Oskarżony przyznał się do winy. Wyjaśnił, że nie miał pojęcia, że ktoś stoi za drzwiami.



Strzeliłem w kierunku drzwi, bo chciałem zrobić dziurkę, żeby „Tulipan”, gdy wróci do domu, wiedział, że tam byłem

– opowiadał przed sądem.

Twierdził też, że nie wiedział, że kogoś zabił, słysząc jednak plotki o śmierci kobiety po drugiej stronie granicy, podejrzewał, że to on mógł być sprawcą i przez dwadzieścia lat żył z tą niepewnością. Podczas procesu, który rozpoczął się w 2017 roku w Sądzie Okręgowym w Lublinie, płakał i prosił o wybaczenie. „Tulipan”, który był oskarżycielem posiłkowym wykrzykiwał na sali sądowej:



Wiedziałeś, do kogo strzelasz! Wiedziałeś, że matka jest święta!

W czerwcu 2017 roku Sąd skazał Uladzimira M. na karę 10 lat pozbawienia wolności.

. . .

W styczniu 2020 roku w „Magazynie Kryminalnym 997” przypomniano sprawę morderstwa Stanisławy W. Odcinek ten możecie obejrzeć tutaj (od 16:49 zaczyna się temat zbrodni z Terespola).

Przejście graniczne w Terepolu, czerwiec 2012 r.

• • •

Informacje z mediów, które zawarłam w tym tekście, pochodzą stąd, stąd, stąd, stąd, stąd oraz stąd. Korzystałam także z książki Ryszarda Modelewskiego “Odwet gliny. W imię sprawiedliwości”.

Swoje teksty wrzucam też na Wykop (tu i tu), gdzie w sekcji komentarzy znajdziecie super ciekawe dyskusje. ( ͡° ͜ʖ ͡°) Powyższy artykuł na wykopkowym Mikroblogu znajdziecie tutaj.