Domowy dramat
Jolanta Ś. ostatni raz widziana była rzekomo 31 maja 2016 roku. Trop urywał się pod jednym z bloków przy ul. Szkotniej w Dębicy, gdzie mieszkała z koleżanką. Współlokatorka była przekonana, że 25-latka wyjechała do rodzinnej Lubziny, z kolei jej bliscy myśleli, że przebywa na stancji. Z podkarpackiej wsi wyprowadziła się dwa lata wcześniej i nie utrzymywała regularnych kontaktów z rodzicami. Jednak gdy pod koniec lipca minął jej termin porodu, a telefon milczał, rodzina zaczęła szukać jej po okolicznych szpitalach. Nie znali ojca dziecka, jego personalia dziewczyna skrzętnie ukrywała. Gdy okazało się, że żaden z oddziałów położniczych nie ma informacji o porodzie Jolanty, 3 sierpnia matka zgłosiła jej zaginięcie na komisariacie. Dębicka policja za pośrednictwem Narodowego Funduszu Zdrowia bez skutku próbowała ustalić, czy gdzieś w Polsce nie urodziło się dziecko poszukiwanej.
Pod koniec sierpnia matka zaczęła dostawać z numeru zaginionej tajemnicze SMS-y. Jolanta (lub ktoś podający się za nią) przekonywała, że wyjechała i sprzedała swoje dziecko, czuje się dobrze i nie chce, by jej szukano.
Wiesz dobrze, że nie zaginęłam. Sprzedałam swoją córkę, a twoją wnuczkę. Jestem surogatką.
Nadawca wiadomości zaznaczył, że będzie robił tak z każdym kolejnym dzieckiem, by zapewnić sobie dostatnie życie. Miał też pretensje, że sprawa zaginięcia została zgłoszona na policję, bo przez to dziewczyna może trafić do więzienia. Dysponent telefonu nie odbierał połączeń. Matka zaginionej była przekonana, że to nie jej córka jest autorką wiadomości. Mundurowi wraz z psychologiem po przeanalizowaniu treści i języka z poprzednich SMS-ów byli niemal pewni, że ktoś podszywa się pod Jolantę.
Sprawę przejęła Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie, która rozszerzyła poszukiwania poza granice Polski, biorąc pod uwagę możliwość handlu ludźmi. Dla wyjaśnienia sprawy powołano specjalną grupę śledczą, złożoną z policjantów kilku wydziałów KWP w Rzeszowie i kryminalnych z Dębicy. Zaczęli przyglądać się wszystkim znajomym zaginionej i wytypowali osoby, które ich zdaniem mogły mieć związek z zaginięciem.
Jedną z nich był Grzegorz G., mąż starszej siostry Jolanty, Marii. Powodem był jego rzekomy romans ze szwagierką. Mężczyzna został zatrzymany jednak brak było materiału dowodowego, który pozwoliłby przedstawić mu jakiekolwiek zarzuty. Po przesłuchaniu w charakterze świadka został zwolniony do domu. Policja jednak ukierunkowała swoje dalsze działania na zbieranie dowodów przeciwko niemu.
21 listopada żona Grzegorza G. zgłosiła jego zaginięcie. Na portalach społecznościowych zaczęły pojawiać się apele o pomoc w poszukiwaniach. Policjanci ustalili, że mężczyzna może mieć związek nie tylko z zaginięciem Jolanty, ale także z kradzieżą sprzed kilku dni – z firmy, w której pracował, zniknął sprzęt elektroniczny o dużej wartości.
G. wpadł w zasadzkę policji 30 listopada, gdy w nocy wracał do domu w Lubzinie. Śledczy nie ujawnili, w jakim celu się tam zjawił. Zabezpieczono przy nim dużą kwotę pieniędzy, a później odzyskano sporą część skradzionego sprzętu. Podczas jednego z przesłuchań przyznał, że to on zamordował Jolantę i wskazał miejsce ukrycia zwłok. Mówił o nieszczęśliwym wypadku podczas kłótni i o tym, że kobieta sama spadła z nasypu. Ciało ukrył jakoby ze strachu przed odpowiedzialnością za nieudzielenie pomocy.
Zwłoki Jolanty Ś. zostały odnalezione 2 grudnia w lesie w Ropczycach, około 8 km od rodzinnej miejscowości ofiary. Były zakopane na głębokości pół metra, a ziemia wokół została polana środkami chemicznymi. Wykonana na drugi dzień sekcja zwłok wykazała, że kobiecie zadano kilka ciosów w głowę i ran kłutych szyi. Wykluczono możliwość wypadku.
3 grudnia Sąd Okręgowy w Rzeszowie wydał postanowienie o tymczasowym aresztowaniu Grzegorza G. za kradzież. Pięć dni później w Prokuraturze Okręgowej w Rzeszowie postawiono mu także zarzut zabójstwa.
Wyniki badań DNA wykazały, że Grzegorz G. był ojcem nienarodzonego dziecka Jolanty. To właśnie nieplanowana ciąża była motywem zbrodni.
. . .
7 grudnia 2016 roku w Lubzinie odbył się pogrzeb Jolanty. W kondukcie żałobnym uczestniczyła niemal cała wieś.
Maria tuż po pochowaniu siostry wniosła pozew o rozwód.
. . .
Grzegorz G. pochodził z wielodzietnej rodziny z Bobrowej Woli koło Dębicy.
Był najmłodszy w domu, przekochany Grzesiu. Wszyscy do niego mówili: Grzesiu, Grzesiu. Grzeczny
– opowiadał sąsiad rodziny G.
Rodzina mężczyzny była bardzo pobożna, a jedna z sióstr została nawet zakonnicą. Z przyszłą żoną, Marią, chodził na pielgrzymki do Częstochowy. Po ślubie zamieszkali w jej rodzinnej Lubzinie.
Kieliszka wódki nie wypił. Nikomu nie ubliżył, nie przeklął. Dobry dla dzieci, do przedszkola woził
– mówiła o nim mieszkanka miejscowości.
Gdy na świecie pojawiła się ich pierwsza córka, mieszkająca po sąsiedzku siostra Marii zaczęła często u nich bywać. Marysia szła do pracy, a Jola zajmowała się dzieckiem. Gdy mieszkający obok teściowie Grzegorza zauważyli, że młodszą córkę z zięciem coś łączy, natychmiast interweniowali. Po awanturach romans miał się skończyć.
Teściowie Grzegorza są bardzo pobożni. Oboje należą do kółka różańcowego. Chcieli ratować małżeństwo córki. Zależało im, by wnuczka miała normalną rodzinę
– opowiadali znajomi.
Kiedy Maria zaczęła się spodziewać drugiego dziecka, Jolanta wyprowadziła się do Dębicy. Małżeństwo wkrótce przeprowadziło się do nowego domu po drugiej stronie podwórka. Po około roku Grzegorz zaczął odwiedzać Jolę, która wkrótce zaszła w ciążę. 25-latka ostatni raz odwiedziła rodziców w maju 2016 roku. Grzegorz wynajął mieszkanie w Dębicy, gdzie miała wprowadzić się jeszcze przed porodem. Obiecał, że z nią zamieszka. 20 maja 2016 roku część jej rzeczy była już przewieziona, gdy wieczorem po nią przyjechał, by wspólnie oglądać gwiazdy. Pojechali na nasyp w Borowej niedaleko zjazdu z autostrady A4, 15 km od Straszęcina. Tam G. poświęcił się swojej fascynacji, fotografował rozgwieżdżone niebo i pędzące auta. W końcu pomiędzy kochankami wywiązała się kłótnia. Grzegorz nie chciał składać obietnicy, że będzie z Jolą i w końcu przestaną się ukrywać. Nagle mężczyzna zepchnął dziewczynę z 15-metrowej skarpy. Zbiegł na dół, chwycił za połówkę cegły i kilkakrotnie uderzył w głowę nieprzytomną już kobietę. Jeszcze żywą włożył do bagażnika i pojechał do firmy elektronicznej w Dębicy, gdzie pracował. Wziął nóż i wbił go ciężarnej kobiecie w szyję. Jak później pokazały badania, cios nie był śmiertelny, bo o milimetry ominął tętnicę główną. Jednak krew, która dostała się do dróg oddechowych, spowodowała uduszenie. Przez kilka kolejnych dni mężczyzna jeździł do pracy z ciałem w bagażniku. Wysokie temperatury spowodowały, że zwłoki rozkładały się szybko, więc Grzegorz G. podjął decyzję o ich zakopaniu w okolicach Ropczyc i Ostrowa. Ziemię w miejscu ukrycia zwłok polał wybielaczem, by zwierzęta nie wyczuły ciała i nie rozkopały tego miejsca.
Kiedy trwały poszukiwania zaginionej szwagierki, G. wiódł normalne życie. Pracował jako technik elektronik, nadal mieszkał z żoną i dziećmi. To on z telefonu zamordowanej wysyłał SMS-y do teściowej, która mieszkała za płotem. Zniszczył dowód osobisty i prawo jazdy zamordowanej kochanki, sprzedał jej sprzęt RTV, laptopa i samochód. Z jej karty kredytowej wypłacił pieniądze, lecz z bankomatów, z których Jola nigdy wcześniej nie korzystała. Zawsze były to bankomaty bez monitoringu. Próbował oszukać też jej rzekomych dłużników – podając się za dziewczynę, wysyłał do jej znajomych SMS-y i MMS-y, w których żądał spłaty długu. Od jednej osoby próbował wyciągnąć w ten sposób tysiąc złotych, od drugiej pięć tysięcy. Do oszustwa ostatecznie nie doszło, bo potencjalne ofiary nie były pewne, czy faktycznie kontaktuje się z nimi Jolanta. We wrześniu, za skradzione pieniądze zabrał żonę i dzieci na wycieczkę do Hiszpanii. Po powrocie z wakacji został po raz pierwszy zatrzymany na przesłuchanie. Gdy został wypuszczony, rodzice zaginionej także zaczęli podejrzewać, że ma coś wspólnego ze zniknięciem ich córki. Coraz bardziej naciskali na zięcia, dochodziło do coraz częstszych kłótni. Presja była tak duża, że G. wybudował wokół domu betonowy mur. Odgrodził się od sąsiedztwa.
Teraz już wiadomo, nie miał odwagi spojrzeć zrozpaczonej teściowej w oczy
– mówili mieszkańcy Lubziny.
Grzegorz G. wiedział już, że policja depcze mu po piętach. Zaczął planować ucieczkę za granicę. Aby zabezpieczyć się finansowo, ukradł elementy automatyki przemysłowej z firmy, w której pracował i sprzedał je paserom za pół miliona złotych. Później się ukrył. Był bardzo ostrożny w swoich działaniach – nie korzystał na przykład z telefonów komórkowych. Wtedy też Maria zgłosiła jego zaginięcie. Dziewięć dni później mężczyzna został zatrzymany w policyjnej obławie.
Zwiódł nas tym, jak się zachowywał. Okazał się zupełnie kimś innym, niż sądziliśmy
– mówiła jedna z osób, która znała go przez wiele lat.
. . .
Grzegorz G. przyznał się do morderstwa, jednak z czasem odwołał swoje zeznania, upierając się przy wersji z nieszczęśliwym wypadkiem. Śledczy podejrzewali jednak, że zaplanował zabójstwo, a przewożenie rzeczy Jolanty do innego mieszkania miało zapewnić mu alibi i ewentualnie potwierdzić, że po urodzeniu dziecka chciał z nią zamieszkać. Ich zdaniem już od dawna myślał o pozbyciu się ciężarnej kochanki.
Jak stwierdzili w swojej opinii biegli, mężczyzna w chwili popełnienia zbrodni był poczytalny.
Złożona postać. Bardzo spokojny, grzeczny, kulturalny, opanowany, nigdy nie podnosi głosu, troszczy się o innych. Na pewno nie jest zdemoralizowany. I może to źle zabrzmi, ale jest ciepły w kontaktach z ludźmi. Do tego jest otwarty i sprawia wrażenie erudyty. Ma też wysoką inteligencję emocjonalną i prawdopodobnie potrafi manipulować ludźmi
– mówił o nim rzeszowski prokurator Łukasz Harpula.
Oprócz zarzutu kradzieży sprzętu o znacznej wartości oraz morderstwa, oskarżono go także o kradzież mienia zmarłej partnerki, sfałszowanie umowy sprzedaży samochodu oraz usiłowanie wyłudzenia pieniędzy od jej znajomych. Mimo, iż ofiara była w zaawansowanej ciąży, prokurator nie zdecydował się oskarżyć mężczyzny o podwójne morderstwo, ze względu na ujawniony w trakcie śledztwa stan rozwoju płodu, który nie był jeszcze gotowy do życia poza łonem matki.
26-letnia Maria M. i 29-letni Dariusz K. z Krakowa, którzy kupili od G. skradziony sprzęt, usłyszeli zarzut paserstwa. W 2019 roku zostali skazani przez Sąd Okręgowy w Rzeszowie na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Oboje mają również zapłacić po 30 tysięcy złotych grzywny.
Grzegorz G. przedłożył im sfabrykowany dokument, który miał potwierdzić legalne źródło pochodzenia mienia. Podejrzani mieli świadomość, że dokument nie jest oryginalny, a cena, za jaką kupują mienie, znacznie odbiega od jej wartości rynkowej
– tłumaczył Harpula.
. . .
17 marca 2017 roku Grzegorz G. był konwojowany z aresztu śledczego na rozprawę cywilną związaną z jego prywatnymi sprawami rodzinno-majątkowymi. Po wyjściu z budynku Sądu w Ropczycach, skuty w kajdanki rzucił się do ucieczki. Po krótkim pościgu i oddaniu strzałów ostrzegawczych mężczyzna został zatrzymany. Po tym incydencie został postawiony mu następny zarzut – samouwolnienia.
Ta ucieczka zupełnie nie pasuje do obrazu człowieka
– mówi prokurator, który wcześniej opisywał G. jako spokojnego i opanowanego.
. . .
Proces ruszył 25 stycznia 2018 roku w Sądzie Okręgowym w Rzeszowie. Na wniosek adwokata oskarżonego i pełnomocnika oskarżycieli posiłkowych (rodziców ofiary) część dotycząca zabójstwa została utajniona.
Podczas procesu będą ujawniane sprawy prywatne żony oskarżonego i najbliższej rodziny, a upublicznianie tego mogłoby naruszyć interes prywatny tych osób.
– uzasadnił decyzję Tomasz Wojciechowski, przewodniczący składu sędziowskiego.
Wyrok zapadł 8 marca 2019 roku Sąd zmienił kwalifikację czynu z zabójstwa na zabójstwo z motywacją zasługującą na szczególne potępienie.
Działając umyślnie, w zamiarze bezpośrednim pozbawienia życia, zadał pokrzywdzonej kilkakrotnie uderzenia w głowę narzędziem tępym, czym spowodował u niej liczne rany w okolicy czołowo-ciemieniowej i potylicznej, skutkujące narastającą niewydolnością krążeniowo-oddechową, spowodowaną krwotokiem zewnętrznym z licznych ran i zachłyśnięciem się krwią do dróg oddechowych i płuc, skutkujące zgonem pokrzywdzonej, przy czym czynu tego dopuścił się w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie
– mówił sędzia.
Grzegorz G. został skazany na karę dożywotniego pozbawienia wolności. Ma także wypłacić po 250 tysięcy złotych zadośćuczynienia dla każdego z rodziców zmarłej Jolanty Ś. oraz naprawić szkodę pracodawcy, którego okradł.
Rodzice zamordowanej kobiety byli obecni na sali przy ogłaszaniu wyroku. Nie było za to samego oskarżonego.
Ku naszemu zaskoczeniu z dnia na dzień okazywało się, że Grzegorz G. to co najmniej dwulicowy człowiek. Z pozoru grzeczny i uprzejmy. Z czasem okazało się, jak bardzo dużo zła wyrządził wokół siebie
– mówił prokurator po zakończeniu rozprawy.
Uznaliśmy, że taka osoba nie powinna żyć w społeczeństwie, a przede wszystkim społeczeństwo powinny być chronione przed taką osobą. Sąd podzielił nasze stanowisko.
Adwokat oskarżonego zaskarżył wyrok i w listopadzie 2019 roku w Sądzie Apelacyjnym w Rzeszowie odbyła się kolejna rozprawa, na której sędzia utrzymał wyrok Sądu niższej instancji w mocy.
• • •
Informacje z prasy, które zawarłam w tym tekście, pochodzą stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd i stąd